Łączna liczba wyświetleń

środa, 24 września 2014

SZABLA SOBIESKIEGO



Druga odsłona przygód Kazia Luxa za mną. Nie zawiodłam się. Andrzej Sawicki trzyma poziom i daje czytelnikom wszystko to, czego oczekują. Sierżanta Luxa, sympatycznego warszawiaka, nieustannie pakującego się w kłopoty sercowe, jak i inne, spotykamy ponownie w maju 1798 roku. Jest to najlepszy miesiąc na to, by odwiedzić Wieczne Miasto, co też razem z bohaterem czynimy. Legionista Kazio, wraz z innymi Polakami w służbie napoleońskiej, z „Mazurkiem Dąbrowskiego” na ustach, wkracza do Rzymu. Kompania Drugiego Batalionu, w której służy Lux już pierwszego dnia rwie się do bitki. Francuzi w żywe oczy drwią z Polaków, wymyślając im od nic nie wartych najemników, w dodatku fanatycznie rozmodlonych i rzekomo sprzyjającym włoskim papistom. Kazio staje w obronie honoru polskiego żołnierza i  jeszcze nie raz pokaże, na co go stać. Wkrótce na jego drodze stanie kobieta, której z młodzieńczą naiwnością odda serce i ciało. Czy słusznie? Tego nie zdradzę. Lecz kto mieczem wojuje, od szabli zginąć może… A szabla nie zwyczajna, spod Wiednia, którą król Sobieski bezlitośnie Turków gromił. Nie wszyscy w otoczeniu Kazia, kierują się w życiu honorem i naszego cwaniaka na złe drogi sprowadzić zechcą, a czy skutecznie – o tym w książce.
Mimo tego, że powieść Andrzeja Sawickiego traktuje o sprawach wojskowych, żołnierskich i militarnych, pomimo historycznego tła i obcych realiów, czytając, nie odczuwamy w ogóle ciężaru przypisów, które autor hojnie przytacza. Przynajmniej dla mnie nie stanowiło to żadnego problemu. Książka napisana została z humorem, charakterystycznym już dla pierwszej części pt. „ Honor Legionu”. Zabawne sytuacje, żołnierska służba, polityczne intrygi, w dobie słynnego pochodu wojsk napoleońskich przez Europę. Polacy z nadzieją na powrót do Ojczyzny, trwają w tym marszu często wbrew swoim przekonaniom, lecz nie ma innego wyjścia, niż żyć nadzieją i podążać naprzód. Oparta na prawdziwej historii żołnierza, pirata i obieżyświata powieść Andrzeja Sawickiego, będzie przyjemną lekturą dla miłośników historii w przygodowej odsłonie. Osobiście czekam na kolejne części i polecam wszystkim amatorom dobrej książki.



wtorek, 16 września 2014

ZAKAZANE GOLE



Pan Juliusz Kulesza „Julek”, urodził się w 1928 roku, w czasie opisywanych wydarzeń, miał 12 lat. Jako absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, zajmował się po wojnie grafiką, pracował w wydawnictwach, uczył studentów i jest autorem licznych publikacji dokumentujących i popularyzujących wiedzę o powstańczych dziejach Warszawy.
„Sztukę pisania posiadł – przynajmniej teoretycznie – każdy, kto ukończył szkołę podstawową. Znacznie trudniej jest pisać interesująco, a jeszcze trudniej o sprawach już wcześniej opisywanych” – czytamy w słowie od Autora. Po przeczytaniu książki, muszę przyznać, że pan Juliusz Kulesza, sztukę pisania posiadł, pisze bowiem lekko, a jednocześnie prawdziwie i z pasją. A temat, jaki podjął, wcale nie wydaje mi się tak dokładnie opisany, a nawet więcej, myślę, ze ta monografia polskiej piłki nożnej w czasie okupacji, jest jedyna w swoim rodzaju i niewątpliwie bardzo interesująca.
Przyznaję się od razu, że fanem piłki nożnej nie jestem, ale lubię historię i dlatego sięgnęłam po tę książkę. Poza tym, bardzo lubię przysłuchiwać się wojennym opowieścią ludzi, którzy tamte tragiczne wydarzenia pamiętają ze swojego dzieciństwa i młodości. Są dla mnie skarbnicą wiedzy, pasjonującym obrazem tego, co minęło i jak widać, nie zawsze było tylko tragiczne. Autor udowadnia to pisząc o wielkiej piłkarskiej pasji, która istniała i kwitła wbrew wszystkiemu.
„Zakazane gole” to książka wspomnieniowa, pamiętnikarska. Na fotografiach w niej zamieszczonych widzimy Adolfa Dymszę, Olgierda Budrewicza, powstańców, gazeciarzy, ulice i kamieniczki Warszawy, na niej mieszkańców zatrzymanych w kadrze,  panów w kapeluszach, niemieckie budki wartownicze, stadion „przystrojony” swastyką i wiele innych ciekawostek. Zdjęcia te w większości pochodzą ze zbiorów autora i same w sobie są pięknym uzupełnieniem tej książki.
Jest to książka, która tętni młodością, pasją i piłką się toczy i z pewnością najbardziej zainteresuje zapalonych kibiców, kochających piłkę nożną, ale niech nie boi się po nią sięgnąć ktoś, kto tak jak ja, tych wszystkich karnych, spalonych i innych terminów nie pojmuje. Autor bowiem  wyjaśnia je czytelnikom, wplatając w ciekawą opowieść o futbolu w czasie okupacji, ale także przed wojną i nie tylko w Warszawie. Na końcu książki mamy możliwość dokładnie zapoznać się z biogramami osób, które zostały w tej książce wymienione.
Twarda, staranna oprawa i okładka dokładnie oddająca temat 146 stron opowieści zapisanej dużą, wygodną dla oka czcionką. Z pewnością przyjemnie spędzimy przy niej czas.
„Zakazane gole”, zostały przez pana Juliusza Kuleszę dedykowane swojemu przyjacielowi, znanemu nam wszystkich ze wspaniałych książek, niezapomnianemu Olgierdowi Budrewiczowi, który odszedł w 2011 roku.
Serdecznie polecam absolutnie wszystkim czytelnikom.


poniedziałek, 15 września 2014

SIMON I DĘBY





„Simon i dęby”, to książka, której nie sposób podsumować jednym zdaniem. Jej wielowątkowa, bardzo rozbudowana fabuła, psychologicznie złożone postaci, tło obyczajowe i przeszłość każdego z bohaterów, składają się na niełatwą lekturę. Każdy z bohaterów obarczony jest bardzo bolesnymi wspomnieniami z dzieciństwa czy młodości. W ich życiu panuje jakiś złowieszczy, przytłaczający smutek i nostalgia, które towarzyszą bohaterom od urodzenia aż po dojrzałość, czasem do samego końca.
Tak właśnie odebrałam klimat tej powieści. Nie ma w niej pośpiechu, życie toczy się zwyczajnym rytmem i chociaż informacja na okładce wyraźnie mówi o wojnie i żydowskim chłopcu, wychowywanym przez szwedzką rodzinę, nie jest to wątek stricte wojenny, taki, jakiego oczekuje być może polski czytelnik. W powieści Marianny Fredriksson, szwedzkiej pisarki, której książki zostały przetłumaczone na wiele języków, wątek żydowskiego chłopca został umieszczony mniej w kontekście wojny i w antysemityzmie ( chociaż niewątpliwie się pojawia i towarzyszy bohaterom w całej powieści), a bardziej w obyczajowości, dojrzewaniu i budzącym się erotyzmie głównego bohatera, który szuka w sobie odpowiedzi na nurtujące go pytania, życiowe wybory i prawdziwe uczucia do przybranych rodziców, swoich korzeni i kobiet, które spotyka na swojej drodze.
Ważna w powieści jest także przyjaźń, nie zawsze serdeczna, lecz prawdziwa i gotowa do poświęcenia w chwilach próby. Bohaterowie wciąż przeprowadzają rozrachunek ze swoimi emocjami i znajdziemy ich prawdziwy wachlarz od miłości i czułości po nienawiść i odrzucenie.
Jeśli chodzi o całkowitą rozbieżność z treścią książki, to uważam, że stanowi ją okładka. Nie wiem, kim jest słodki malec na okładce, bo jeśli Simonem, to zdecydowanie za małym i jest takim tylko przez krótki fragment opowieści. Fabuła opiera się na przemyśleniach i życiu starszego chłopca, a nie malucha. Pluszowy miś z jakiejś innej bajki, nie wspominając o psie ( dla mnie największa zagadka) - dlaczego w ogóle, i dlaczego ta rasa? Tytułowe „dęby” też trochę wciśnięte w tę powieść na siłę. Czytelnicy, których przyciągnie opisana w niej historia, nie będą na pewno na ten szczegół zwracali uwagi, ale należy o nim wspomnieć dla tych, którzy planują lekturę kierując się okładką. Nie znajdą bowiem w książce niczego z jej klimatu.
Nie każdemu spodoba się ta książka. Przeplatające się liczne wątki od obyczajowego, poprzez historyczno - psychologiczny  na archeologicznym kończąc, sprawią, że przy lekturze wytrwa jedynie czytelnik obcujący na co dzień z trudniejszą, bardziej wymagającą literaturą, i dla niego będzie to prawdziwa duchowa uczta. I takiej właśnie serdecznie wszystkim życzę. Jeśli się spodoba, to 400 stron pochłoniemy bardzo szybko.
Osobiście książka przypadła mi do gustu, chociaż nie wszystko, tak do końca mi się w niej podobało. Wiele wątków było – takie mam odczucie – zupełnie niepotrzebnych, które wręcz odbiegały bardzo, bardzo daleko od tematu, by potem nagle się urwać i nie wnosiły do fabuły zbyt wiele. Całość oceniam jednak pozytywnie. Wzruszył mnie wątek Karin, jej dzieciństwo, ojciec, który ją wychowywał i powracające w dniu śmierci jemiołuszki. Znalazłam w niej także wiele pięknych, mądrych sentencji. Polecam czytelnikom, którzy szukają lektury „innej niż wszystkie”, i być może dla wielu „Simon i dęby” będzie jedną z nich. 



CZARNOKSIĘŻNIK. MIECZ RADOGOSTA



Słowacki pisarz Juraj Cervenak, dokładnie „trzy książki temu”, zaskarbił sobie moją uwagę sprawiając, że z niecierpliwością czekam na kolejne jego powieści. „Miecz Radogosta” jest czwartą książką jego autorstwa, którą przeczytałam i chociaż zdecydowanie wolę „Bohatyra”, także drugą część Czarnoksiężnika uważam za powieść, przy której miło spędziłam czas.
Juraj Cervenak kontynuuje w niej losy walecznego Rogana, który w towarzystwie wilka Gorywałda i czarownicy Osy przemierza niebezpieczne ścieżki porośniętego puszczą kraju Przemyślidów. Wątek historyczny sięga bowiem odległych czasów, gdy słowiańskie plemiona i ich władycy, toczyli ze sobą nieustanne wojny, podjazdy, rzezie i inne, charakterystyczne dla wieków średnich „przyjemności”. W tym krwawym, często bratobójczym świecie, spotykamy bohaterów żywcem wyjętych ze słowiańskiej mitologii. I za to najbardziej cenię Cervenaka, który pisząc, sięga do mało znanego świata demonów, upiorów, strzyg i innych stworów, którym jeszcze długo po przyjęciu chrześcijaństwa czcili nasi słowiańscy pradziadowie.
Pióro Cervenaka docenią z pewnością czytelnicy, którzy nie boją się soczystych, baśniowych opowieści, często dość okrutnych, lecz okraszonych humorem, szczyptą uczuć, pewnym romantyzmem bohaterów żyjących w barbarzyńskim świecie, gdzie by przeżyć, trzeba zabijać innych. Siły nadprzyrodzone ingerują w każdy niemal aspekt życia bohaterów,  demony i bogowie, decydują często o ich życiu czy śmierci. Życie tak naprawdę jest niewiele warte.
Myślę, że seria przygód Czarnoksiężnika Rogana, silnego, mężnego i sprawiedliwego, gromiącego przeciwników, trochę ryzykanta, lecz posiadającego romantyczną duszę i potrafiącego wiele wybaczyć ( zwłaszcza kobiecie), spodoba się zwłaszcza młodemu, chociaż oczytanemu w tego typu powieściach czytelnikowi. I obowiązkowo należy sięgnąć do pierwszej części „Czarnoksiężnik. Władca wilków”, by poznać Rogana, jakim był, zanim odnalazł w sobie pokłady czarnoksięskiej mocy.  Autor trzyma poziom i osobiście czytam go „w ciemno”. Duża czcionka, 323 strony, adekwatna do treści okładka. Serdecznie polecam. 



czwartek, 7 sierpnia 2014

SAMOTNY KRZYŻOWIEC. MIECZ SALOMONA.



Współczesny świat bardzo potrzebuje rycerzy, zwłaszcza takich, jak Roland de Montferrat, zwany Czarnym Rycerzem: „Miał czarną zbroję, czarny koń/Skry pod nim z chrap rozsiewał…” - pisał Leopold Staff w Pieśni o zdobywcy Słońca, zacytowanej w książce. Gdy czytamy o nim po raz pierwszy, widzimy „rumaka, którego dosiada barczysty, młody mężczyzna, odziany w prostą, czarną tunikę (…) wysforował się już w wyścigu o całą długość konia. Jechał spokojnie, lekko siedząc w siodle (…) jego sylwetka zdawała się zrośnięta z bojowym ogierem. Niedbale ominął skałę i jechał dalej, nie zwalniając, ale też nie poganiając rumaka, który był smoliście czarny, bez jednego białego włoska, poza małą gwiazdką na czole i nie pozwalał się dosiąść nikomu, prócz swojego rycerza.”
Czarna zbroja, czarny ogień, bolesne wspomnienie ukochanej kobiety, mężne serce, romantyczna dusza, odwaga i szlachetność – oto niektóre z przymiotów bohatera powieści autorstwa Marka Orłowskiego, której fabuła rozgrywa się w Ziemi Świętej u schyłku XII wieku. W tom pierwszy wprowadza nas mapa z datą 1187 rok. Rozdziały poprzedzają cytaty z Biblii Tysiąclecia, a w tekście pojawia się mądrość proroków: „Świat to tylko gra cieni prawdziwych zdarzeń i czynów. Nic nie jest takie, jakim się wydaje, nasze oczy są ślepe, a uszy głuche.” Trudniejsze określenia wyjaśniają nieliczne przypisy. Na końcu nota historyczna i podziękowania autora, skierowane do przyjaciół. Jest także, co czytać. Książka – tak jak lubię – obszerna, 361 stron, przy niezbyt dużej czcionce. Miękka, łatwo się otwiera.
Okładka nie kłamie: Samotny krzyżowiec w czarnej zbroi, którego płaszczem targa pustynny wiatr, piaskowe tło, ociekający krwią miecz, smutne spojrzenie mężnych oczu i widniejący na piersiach krzyż, przenosi nas w ten odległy czas.
Język powieści ujmuje lekkością opisu i soczystością porównań, których obrazowość nasuwa na myśl strofy wierszy. Wokół morze krwi, szczęk mieczy i śmierć, lecz za sprawą Czarnego Rycerza, dostrzegamy uroki krajobrazów, czujemy na twarzy morską bryzę, powiew wiatru we włosach lub palący skórę upał. Odbieramy powieść wszystkimi zmysłami. Pióro autora sprawia, że słyszymy, widzimy, czujemy i smakujemy.
Niezwykle sugestywny sposób przedstawiania fabuły jest niewątpliwie jedną z zalet tej powieści. Inną jest to, że autor doskonale zna się na tym, o czym pisze i ma ogromną wiedzę. Z wręcz pedantyczną dokładnością opisuje zbroję, końską uprząż, budowę statku czy ubiór swoich bohaterów, lecz robi to w tak subtelny sposób, że wiedza, którą nam przekazuje, nie ciąży w książce, nie zanudza, lecz przeciwnie, sprawia, że z przyjemnością ją przyswajamy.
Wiele jest w powieści elementów baśniowych, zaczerpniętych ze starych legend i przepowiedni: proroczy sen króla Salomona, Arka Przymierza, skarby świątyni, przepastne jaskinie, tajemnicze przejścia, nieustępliwi strażnicy i klątwa miecza, który „w chwili, gdy król weźmie go do ręki, opęta go pradawna magia. Moc miecza otworzy bramę czasu i powrócą ci, którzy przed wiekami władali tą ziemią. Ich synowie zbyt długo już czekają na ten dzień”.
Tematyka, którą podjął autor – wojny krzyżowe, zbrukana krwią Ziemia Święta, chrześcijanie i Saraceni, zakony i ich mroczne tajemnice – nie jest najłatwiejsza, lecz w tej książce przyswaja się ją niezwykle łatwo i przyjemnie. Myślę, że sięgnąć może po nią każdy czytelnik, którego interesuje historia. Opisy bitew są krwawe i brutalne, lecz mistrzowski opis o którym wspomniałam wcześniej, ten dyskomfort nam równoważy. Tyle samo na kartach powieści piękna, co brzydoty, nienawiści, co szlachetności, cierpienia z przegranej, co radości ze zwycięstw. Furia bitew, przeplata się z łomotem końskich kopyt i ciężkimi krokami piechurów: „Kopyta rumaków wybijały wściekły werbel na piaszczystej drodze.”, „ Widzom stojącym na stokach cytadeli jeźdźcy zdawali się nie więksi od dwóch żuków”. Czasem owieje nam skronie morska bryza bądź górski wiatr. Wojownicy Allacha krzyżują miecze z  „demonami Templum.” Czarny Rycerz walczy samotnie: „Walczę z wrogami Krzyża, ale nie lubię słuchać poleceń. Jak wolny ptak na niebie, który leci dokąd chce, tak i ja zwykłem kierować swoim losem.  Nade wszystko bowiem cenię sobie wolność” – mówi.
Po książkę tę mogą z powodzeniem sięgnąć także panie, pod warunkiem, że gustują w tego typu „męskiej” literaturze. Młodzież nie powinna się zniechęcić, bowiem w mediach czy Internecie, sto razy więcej brutalności niż tutaj, a przy okazji można się czegoś pożytecznego dowiedzieć, na przykład: jak powstawały zakony krzyżowe, kto rządził Królestwem Jerozolimskim, kim był Saladyn, Baldwin, czy Hugo de Payens, jaką regułą kierowali się w życiu codziennym Templariusze, skąd wzięły się plotki o ich wielkim bogactwie i jak wyglądała Arka Przymierza, czy tak, jak opisuje ją Druga Księga Mojżesza?: „Zrobię tę skrzynię z drzewa akacjowego, dwa i pół łokcia długą, półtora łokcia szeroką i półtora łokcia wysoką… Do tej skrzyni włożysz Świadectwo, które Ci dam…Oto jest skarb nad skarbami! Oto Tajemnica Świątyni!”
Uważam, że „Samotny krzyżowiec”, to bardzo udany debiut. Gdybym tej informacji nie przeczytała na okładce książki, byłabym przekonana, że Marek Orłowski, pasjonat jeździectwa, sportów wodnych, turystyki górskiej, mediewistyki i zabytkowej broni, jest od dawna uznanym autorem wielu książek. Wszystko jednak zmierza w tym kierunku. „Miecz Salomona” to pierwsza część naprawdę wartego uwagi cyklu powieściowego z Czarnym Rycerzem w roli głównej. Wszystkie wyżej wymienione pasje, wiedza i zainteresowania autora, znalazły ujście na kartach tej książki. Mam nadzieję, że kolejne tomy powieści, utrzymają wysoko ustawioną przez Marka Orłowskiego poprzeczkę. Czekam z niecierpliwością na następne i gorąco wszystkim czytelnikom polecam.

Za możliwość przeczytania książki, dziękuję Wydawnictwu Erica.


poniedziałek, 4 sierpnia 2014

TALIA NIEZWYKŁYCH POSTACI II RP



„Lata dwudzieste, lata trzydzieste…”, rozkwitają na kartach książki Jerzego Chociłowskiego, jak w słowach znanej piosenki. Ciekawostki  i postaci przedwojennej Polski,  zrodzone – jak pisze autor – „ z zaciekawienia czasem dojrzałej młodości moich rodziców, a także z jesiennego sentymentu do lat własnego dzieciństwa.” Jak rozłożona na stoliku talia kart, prezentują się niebanalne życiorysy aktorów, pieśniarzy, sportowców, polityków i niezwykłych osobowości dwudziestolecie międzywojennego.
Jerzy Chociłowski, dziennikarz, publicysta i tłumacz, autor książek reportażowych, limeryków i opowiadań, posiada porywające pióro. Pisze o rzeczach zwyczajnych, bardzo interesująco i nie zanudza ani na chwilę. Przedstawia obraz życia zawodowego i prywatnego, sukcesów i perypetii, romansów i rozstań, szczęśliwych i tragicznych wyroków losu.
Książka napisana lekko, czytelnie i bardzo ciekawie. Czarno-białe fotografie ilustrują każdą opisaną postać. Pierwsze skojarzenie, już po wstępnym przekartkowaniu książki: Ulubiony program telewizyjny z doby PRL – u, który uwielbiałam oglądać, jako dziecko - „W starym kinie.” Coś wspaniałego! Oglądane wówczas filmy bawiły mnie i wzruszały, piosenki wykonywane przez Eugeniusza Bodo, z tym jego niepowtarzalnym uśmiechem, czy przez Ordonkę, Kiepurę i wielu innych. Uwodzicielski Aleksander Żabczyński, przezabawna Mieczysława Ćwiklińska, piękna i zawsze smutna Jadwiga Smosarska… Ech!
Może to wydawać się niektórym dziwne, ale ja naprawdę to uwielbiałam, jako bardzo młoda osoba i ta fascynacja tamtym czasem, pozostała we mnie do dziś. Młodość moich dziadków i pradziadków rysowała się tak barwnie, pięknie, ciekawie…i chociaż wiem, że to jedynie półprawda, to jednak czar dwudziestolecia wrócił do mnie w tej książce:„ piosenką, sukien szelestem, błękitnym cieniem nad talią kart…”.
Moje prywatne spostrzeżenie: wszyscy niemal bohaterowie książki, byli niezwykle długowieczni, tzw. przedwojenny materiał, pełni życia i trochę szaleni. I druga uwaga: dzisiejsi tzw. celebryci, wypadają przy wszystkich postaciach opisanych w tej książce, pospolicie i nieciekawie. Zdecydowanie wolę tych z przeszłości.
Książka poruszyła we mnie same dobre wspomnienia. Zaczytałam się i nie odłożyłam, dopóki nie skończyłam. Wciąż przeglądam fotografie i uśmiecham się do wspomnień. Cieszę się, że trafiła w moje ręce. Można stale do niej wracać. W mojej biblioteczce stanie na honorowej półce ulubionych.
„Talia niezwykłych postaci II RP”, została starannie wydana: twarda oprawa, układ życiorysów, jak w talii kart: piki to aktorzy, kiery – politycy, kara - pisarze, trefle – sportowcy i dwa jokery. 348 stron przyjemności czytania. Gorąco polecam wszystkim miłośnikom czasu minionego, zwłaszcza tego miedzy wojnami, o którym Boy pisał tak: „ Szczęście tak wielkie ( odzyskana wolność), że uświadomiwszy je sobie po przebudzeniu, ma się ochotę tańczyć w nocnej koszuli po pokoju.”
Ode mnie 10/10. Za możliwość jej przeczytania, dziękuję wydawnictwu Erica.



ANIOŁ ŚMIERCI



Tytuł oryginału zekranizowanej powieści argentyńskiej pisarki i filmowca Lucii Puenzo, brzmi „Wakolda”. W polskim przekładzie, zarówno Wakolda, jak i Herlitzka, to imiona lalek dwóch bohaterek powieści, którymi opatrzono dwie kolejne części książki. Lalki, tak różne od siebie, jak ich bohaterki, stanowią istotny element tej mrocznej, chociaż bardzo realistycznej powieści. „Herlitzka była wierną, porcelanową repliką sześciomiesięcznego bobasa. Miała idealne wymiary. Wakolda miała długie czarne włosy sięgające kolan. Wykonana została z drewna i ubrana w ręcznie robioną tunikę. Czarne oczy zdradzały Indiańskie rysy.” Lilith i Janka wymieniają się lalkami, w domku na Pustyni Patagońskiej. Janka i jej rodzina, to Indianie. Autorka wplotła w fabułę wątek związany z tragicznymi dziejami Indian Mapucze.
Tytułowym bohaterem powieści, jest zbrodniarz wojenny Josef Mengele, opętany manią czystości rasowej. Hitlerowska wykładnia nadludzi, wybrańców, niemal bogów, była jego osobistą religią. W nią tylko wierzył i ona stanowiła istotę jego życia: „ Niech będzie błogosławiona wiara tych, którzy mają odwagę zmieniać oblicza świata, podążając za swoimi przekonaniami. Nie jest  łatwo dźwigać brzemię bycia reprezentantem największej i najczystszej z ras – mawiał.
Anioł śmierci, to zbyt łagodne określenie bezwzględnego naukowca, był on bowiem demonem śmierci, diabłem w ludzkiej skórze, chociaż jego powierzchowność wielu zmyliła. Był tak pewny siebie, że pozostawił prawdziwe imię i nazwisko w czasie, gdy trwał pościg za wojennymi zbrodniarzami. Z pozoru małomówny, lecz uprzejmy mężczyzna, podający się za specjalistę od genetyki, umiał wkraść się w łaski rodziny, na której dzieciach eksperymentował. Od mężczyzny bije jakiś dziwny chłód, lecz jednocześnie wzbudza zaufanie i fascynuje. Czarujący potwór w ludzkiej skórze, uciekając po wojnie, przed sprawiedliwością dziejową, spotyka na swojej drodze rodzinę, która zatrzymuje go w miejscu. Jest nią zafascynowany i bez względu na wszystko, ryzykuje swoją wolność, by tak jak robił to przez całe swoje życie, eksperymentować na żywym organizmie. „Wierzył, że jest w stanie genetycznie zaprogramować, stworzyć mieszkańców całego narodu (…) Nie na próżno zainwestowano w niego miliony. Zainwestowano w czystą krew i wyjątkowe geny. Wojna bowiem, toczyła się właśnie między czystością a mieszanką.”
Po długiej i niebezpiecznej podróży, wspólna, nieplanowana podróż Niemca i rodziny, która go interesuje, zamienia się we wspólne mieszkanie. Tajemniczy dystyngowany Niemiec, umiejętnie zastawia sidła na swoje wymarzone doświadczalne króliki. Fascynuje go zwłaszcza „ ciemnoskóra Lilith. Gdyby nie wzrost, byłaby perfekcyjnym okazem. Miała blond włosy i niebieskie oczy. Miała geny aryjskie, jednak nie zatraciła cech zwierzęcych. W rezultacie przypominała złowieszczą postać, mityczny twór, coś na kształt nimfy i chochlika.”
            Autorka trochę przewrotnie nadaje dziecku ( potencjalnej ofierze zbrodniarza) imię demona ciemności, która swoim zachowaniem przypomina „ zmysłową diablicę, ucieleśnienie nieposłuszeństwa, pokusy grzechu i pragnienia.” Zło w tej książce nie jest samym złem, lecz niepojętą fascynacją, na granicy strachu, budzącego się erotyzmu i przenikania humanitaryzmu, lekarskiej wiedzy, ludzkich zachowań kata, który w swoim postępowaniu, widzi jedynie wieczną misję ratowania świata, przed splugawieniem istotami nieidealnymi. Miałam wrażenie, że jest to także pewien rozrachunek autorki z własnym krajem, który stał się oazą spokoju, bezpieczeństwa i dobrobytu, dla zbrodniarzy wojennych.
Książka nie jest obszerna, w moim przypadku była to jednodniowa lektura ( 283 strony), duża czcionka ułatwia czytanie. Fabuła wciąga, język jest obrazowy, wręcz scenariuszowy. Ekranizacja z pewnością równie dobra jak książka. Lucia Puenzo, uznana za jedną z 20 najlepszych pisarzy z kręgu języka hiszpańskiego, podjęła bardzo trudny temat, lecz umiejętnie przełożyła go na język zarówno powieści, jak i kina. Polecam. W mojej dziesięciopunktowej skali, „Anioł śmierci” zasługuje na siódemkę. Za możliwość przeczytania, dziękuję wydawnictwu Replika. 



BEZCENNY DAR



„Jedyny sposób na to, aby naprawdę czerpać z życia pełnymi garściami”, przedstawił w swojej książce jej niewidzący autor, Jim Stovall. „Bezcenny dar” przeczytały dzięki temu miliony czytelników na całym świecie. Czy potrafilibyśmy napisać książkę, czy choćby uśmiechać się radośnie i cieszyć życiem, gdyby nagle, tak jak on, przed naszymi oczami zapadła ciemność? Jestem pewna, że w większości przypadków odpowiedź brzmi – nie. Jim Stovall jednak potrafił się odnaleźć i chociaż nie widzi, jest inspirującym i bardzo popularnym mówcą. Spełnia się jako sportowiec ( podnosi ciężary), biznesmen, założyciel i prezes amerykańskiej sieci telewizji narracyjnej, skierowanej do ludzi jak on, niewidomych.
I posiada coś jeszcze: bezcenny dar, o drodze do posiadania którego, jest ta książka. Nie zdradzę, czym jest, lecz zapewniam, że każdy z nas, jest w stanie go zdobyć.
Lektura jest krótka ( 200 stron i duża czcionka), lecz bardzo mądra, ciepła i pełna pozytywnych wibracji. Wolałabym, by została obszerniej rozpisana, lecz widocznie taki był zamysł autora. Jest to książka dla każdego, bez ograniczeń wiekowych od dziecka po staruszka. Uczy, że w życiu najpiękniejsze jest to, co zdobędziemy własną, uczciwą pracą i czym umiemy dzielić się z innymi.
Polecam wszystkim czytelnikom. Ode mnie 7/10. Uwielbiam książki, z których można wynotować piękne fragmenty i do których można wracać. „Bezcenny dar”, to po prostu książka o tym, jak pięknie żyć. Wspaniała na drobny prezent, chociaż cena okładkowa – moim zdaniem – zdecydowanie za wysoka. Za możliwość przeczytania, dziękuję wydawnictwu Replika.

Złote myśli wynotowane z „Bezcennego daru”:

Zajrzyj w głąb duszy Twojego bliźniego i nakłoń ku niej nie tylko ucho, ale serce i wyobraźnię; nasłuchując z cichą, niecierpliwą miłością.

Podróż może być długa lub krótka, lecz aby mogła się rozpocząć, trzeba kiedyś zrobić ten pierwszy krok.

W ostatecznym rozrachunku człowiek znany jest wyłącznie z tego, jaki wpływ wywiera na innych.

Kto kocha swoją pracę, nigdy nie uskarża się na swój los.

Pieniądze są tylko narzędziem, które można wykorzystać w dobrym lub złym celu, albo też nie skorzystać z niego wcale.

Prawdziwym bogaczem jest ten, kto gromadzi nie złoto, lecz przyjaciół.

Nauka to podróż, którą odbywamy przez całe życie, nieustannie odkrywając nowe cele.

Problemów możemy uniknąć jedynie dzięki rozsądkowi, rozsądku zaś uczymy się właśnie w obliczu problemów.

Niektórzy mają wspaniałe rodziny. Inni muszą je dopiero znaleźć lub stworzyć. Być członkiem rodziny to niezwykły zaszczyt, na który zasłużyć sobie można jedynie miłością. 

Śmiech to lekarstwo dla duszy. Dzisiejszy świat bardzo potrzebuje tego lekarstwa.

Aby śmiało patrzeć w przyszłość, nie trzeba niczego, prócz wiary.

Jedyny sposób na to, aby czerpać z życia pełnymi garściami, to ofiarować część samego siebie innym.

Często pragniemy od życia czegoś więcej. Przyjrzyjmy się temu, co już mamy, a przekonamy się, że nasze życie już teraz jest pełne niezwykłego bogactwa.

Życie w  rzeczywistości składa się z serii pojedynczych dni. Cieszmy się dniem dzisiejszym!

Miłość jest bezcennym darem, a cieszyć się możemy nią tylko wtedy, gdy ofiarujemy ją innym.


SERCE NIE DO PARY. O KSIĘDZU JANIE TWARDOWSKIM I JEGO WIERSZACH



Są książki, które wkradają się w naszą duszę na długo. Ta, jest właśnie jedną z nich. Po jej przeczytaniu, zamyślona, opuszkami palców długo gładziłam okładkę książki z której – unikając naszego wzroku – spogląda zza okularów ksiądz Jan Twardowski. O czym myśli, trzymając w dłoni ołówek, zawieszony nad białymi kartkami zeszytu? Może o swoich przyjaciołach, o których nigdy nie zapominał, piegowatej biedronce, która przysiadła na parapecie okna, czy o dzieciach, które robiły mu wesołe psikusy… Tak, ksiądz – poeta, myślał o wielu podobnych rzeczach a w lipcu i tylko wtedy, pisał nieprawdopodobnie piękne wiersze. Dobre i czyste, jak śnieg. Jak jego dusza, nieustannie w małych rzeczach wychwalająca Boga.
Książka o księdzu Janie, poruszyła we mnie dawno zapomnianą strunę i tak po prostu zachwyciła. Jedną z zalet jest to, że można ją czytać wciąż od nowa, od początku do końca lub w wybranym miejscu. Wywarła na mnie ogromnie pozytywne wrażenie. Już dawno podobnej nie czytałam. Ma serce w tytule i została z sercem napisana. Autor, Waldemar Smaszcz, który znał księdza Jana prywatnie i przyjaźnił się z nim, pisze o nim z ujmującą szczerością, prostotą i ogromnym szacunkiem. Czytając, miałam wrażenie, że to sam ksiądz snuje tę opowieść o swoim dzieciństwie, młodości, dojrzałym życiu, a nawet własnej śmierci.
Wszystko to, co grało w duszy księdza Jana Twardowskiego, odnajdziemy we fragmentach jego wierszy, zamieszczonych w książce, anegdotach z jego życia i unikatowych fotografiach. Analiza wierszy i opis okoliczności, w jakich powstały, została przez autora książki przeprowadzona z taką finezją, że ani na moment, nic nie przesłania samego księdza, jego skromności, talentu i pokory z jaką szedł przez świat. Powiedział nam w nich wszystko, chociaż nadal niewiele…
Nie spotkamy w tej książce żadnych plotek i taniej sensacji, co uważam za jej największą zaletę. Ma jeszcze wiele innych. Jest na przykład, przebogatym zbiorem złotych myśli, celnych puent i zdań, godnych zapamiętania. Książka wzrusza i bawi. Jest bardzo osobista, odsłania zakamarki poetyckiej duszy, ma w sobie wielką nostalgię i tak zwyczajnie, skrywa ogromną tęsknotę za księdzem Janem i jego patrzeniem na świat: Jeśli las – to szumiący/jeśli rzeki – urwiste/a serce na złość ludziom/ i naiwne i czyste.
Przyznaję, że już dość dawno nie czytałam wierszy księdza Twardowskiego. Dzięki tej książce, miałam możliwość ponownego nad nimi zachwytu. I odkryłam, jak bardzo moje postrzeganie świata, podobne jest do tego, jakim widział go ksiądz – poeta.
Poezja, ten szczególny rodzaj rozmowy…” - pisał ksiądz. „ Wiersze przemawiają do pewnych ludzi wrażliwych na wiersze. Ci wrażliwi, mogą być nieliczni, ale ponieważ są wrażliwi, są bardzo ważni, ważniejsi, od licznych niewrażliwych – powtarzał. W ten sposób poczułam się wyróżniona i poczuje się tak każdy, kto zanurzy się w tej książce.
 Cieszę się, że mogłam przeczytać ją w lipcu – duchowym miesiącu księdza Twardowskiego, w którym przyjmował chrzest i święcenia kapłańskie. Wtedy właśnie – „piewca prowincji, jej marzycielskich uroków, śpiewak codziennych baśni – jak pisał o księdzu Twardowskim Józef Czechowicz – wyruszał na wakacje, by pisać swoje wiersze: „To najpiękniejsze, najmilsze dni, podarowane nam przez Pana Boga. (…) To taki czas, kiedy mogę zabrać się za pisaninę. To nie praca, co najwyżej takie pracowite, miłe próżnowanie.” Wtedy modlił się słowami : Daj mi wiersze zwyczajne/w burzy pogodne/takie przez całe życie/niemodne.
 „Serce nie do pary”, może pełnić rolę małej antologii poezji księdza Twardowskiego w naszej biblioteczce. Książka została starannie wydana: twarda oprawa, czarno – białe fotografie, zakładka. Gorąco polecam wszystkim czytelnikom, jestem pewna, że nie będą zawiedzeni. Wspaniała! Ode mnie 10/10. Za możliwość przeczytania, dziękuję Wydawnictwu Erica.

Wiersze i myśli wynotowane z „Serca nie do pary”:

Było po śmierci/świat stał się biały/jak na rozpacze lek/wszystkie me grzechy się rozpłakały/ i ucałował śnieg.

Dobra Nowina, poświadczenie własną postawą głoszonych prawd, niekiedy upomnienie w imię miłości, zawsze i jedynie.

Pomódl się o to, czego nie chcesz wcale.

To, co zrozumiałeś, to już nie jest Bogiem, a więc zaufaj, pozwól Bogu działać w swoim życiu.

Wiersz musi być prosty, pisany własnym językiem, a nie cudzym, bo tylko w takich wierszach można zamieszkać, czuć się dobrze.
Lubię wiersze serdecznie niemodne i szczęśliwie zapóźnione.

U nas zawsze rozpoczyna się kolejna część Dziadów.

Poproście Matkę Bożą, abyśmy po śmierci/ w każdą wolną sobotę chodzili po lesie/ bo niebo nie jest niebem, jeśli wyjścia nie ma.

Poezja to wyrażanie niwyrażalnego.

Pora odejść żal tając, jak iskry niezgasłe/ że mnie ze wsi zabrali, by pokrzywdzić miastem.

Miłość, której nie widać, nie zasłania sobą.

Można odejść na zawsze, by stale być blisko.

Umarli są przy mnie żywi / istnieją skoro ich nie ma.

Można kochać i chodzić samemu po ciemku/ z przyjaźnią inaczej – ta zawsze wzajemna.

Klękam z lampką i wiankiem / z czarnym kloszem sutanny u nóg.

Porzucił swoje zajęcie i poszedł pokłonić się Dzieciątku - ( o Januszu Korczaku).

A jeśli wojna nowa, a jeśli niepokoje…O rzewne, o tajemne paciorki tajne moje.

Na wsi Bóg jest pewny i prawdziwy.

Chcesz mnie zrzucić. Zobaczysz, że ciężej beze mnie - ( o krzyżu).

Bóg mnie uczył poprzez ludzi, których spotykałem.

            Ciemno od tajemnic, strach ile ich było/ ogień i krew na ziemi porytej kulami/ i nagle dobry księżyc i las z jagodami/ dziecko, co na wrzosach twarzyczkę złożyło.

Uświadomienie sobie tego smętnie wiecznego mijania, było dla mnie przeżyciem tragicznym.


środa, 2 lipca 2014

PARABELLUM. HORYZONT ZDARZEŃ



Z przyjemnością przeczytałam dalszy ciąg wojennych przygód bohaterów „Parabellum”, autorstwa Remigiusza Mroza. W części drugiej z podtytułem „Horyzont zdarzeń” spotykamy ich ponownie na drogach ogarniętych zawieruchą II wojny światowej, Granice państw, nie są już takie same. Rozdarta na pół ojczyzna, cierpi pod butem hitlerowskich i sowieckich agresorów.
Patrząc na okładkę, widzimy pistolet oznaczony sierpem i młotem, co daje nam pewność, że w tej części, „Horyzont zdarzeń” rozciąga się na Wschód. Jednak część bohaterów podąża na Zachód. Linia wrogich działań staje się coraz bardziej niebezpieczna.
Trwa wojna, ale także zwykłe życie. Bohaterowie są młodzi, zakochani, odważni i w „gorącej wodzie kąpani”, dzięki czemu „Parabellum” utrzymuje prędkość. Nie brakuje prawdziwych czarnych charakterów, ani ludzi szlachetnych, po obu stronach barykady. Nie ma znaczenia narodowość. Ludzkie odruchy poznajemy po uczynkach. Musimy polegać na sobie i ufać, wbrew nadziei, by nie zatracić w sobie człowieka, by ze strachu, ambicji, czy na rozkaz, nie zamienić się w bezwzględną, pozbawioną uczuć maszynę.
Zwykle nie porównuję do siebie pisarzy, ale tym razem, skojarzenie przyszło już po przeczytaniu pierwszej części „Parabellum”, a część druga tylko to podobieństwo potwierdziła. Remigiusz Mróz pisze równie dobrze, jak mój ulubiony autor książek przygodowo - wojennych Leo Kessler. Czytając przygodową serię o niemieckim batalionie szturmowym, miałam cichą nadzieję, że kiedyś znajdzie się autor, który podejmie podobną tematykę w naszej rodzimej odsłonie i moje marzenie się spełniło. I chociaż nie wszyscy być może lubią tego typu lekturę, którą brytyjski pisarz Charles Whiting, tworzący pod pseudonimem Leo Kessler, sam określał żartobliwie, jako „Pif-paf, krew i strach” (Bang-bang, thrills-and-spills ), to dla miłośników gatunku, książki, piszącego z równie zawrotną prędkością Remigiusza Mroza, będą na pewno godne uwagi. I o to właśnie chodzi w czytaniu: o rozrywkę, dobrą, sprawnie napisaną lekturę, przy której odpoczywamy w kręgu ulubionej tematyki.
Mam także nadzieję, że autor „Parabellum” dotrze do młodych czytelników, ponieważ pisze o historii II wojny w interesujący i atrakcyjny sposób. Wszyscy wiemy, że nikt nie lubi suchych faktów i zakuwania dat, dlatego poznawanie historii „przy okazji”, podążając za ulubionymi bohaterami, może skłonić wiele osób do spojrzenia na nasze dzieje, przychylniejszym okiem. Historia jest przecież pasjonująca, tylko trzeba to odkryć.
Remigiusz Mróz bardzo dba o detale, co jest ogromnym atutem tej książki: wzory mundurów, sztylety, nazwy pistoletów, czy stopni wojskowych, wszystko jest dokładnie sprawdzone i wplecione w fabułę.
Bohaterowie są wyraziści, z poczuciem humoru i co najważniejsze, nie stoją w miejscu, nie rozczulają się nad sobą, idą, a raczej biegną naprzód, a my podążamy za nimi.
Zachęcam zatem do zbadania „ HORYZONTU ZDARZEŃ – granicy, po przekroczeniu której, niemożliwe jest wyrwanie się z pola grawitacyjnego czarnej dziury. Nawet światło nie jest w stanie opuścić tego obszaru…”
„Parabellum” to seria, którą czyta się szybko i przyjemnie. Polecam jako lekturę na lato, bo ma w sobie dużo energii. Sprawdzi się także w chłodniejsze dni. A zatem opowieść uniwersalna, na każdy czas. Ode mnie 7/10. Bardzo dobra w kategorii przygodowo – wojennej. 
Za możliwość przeczytania książki, dziękuję Wydawnictwu Erica oraz Autorowi.

DZIEWCZYNY Z DANBURY



Oparta na faktach książka Piper Kerman „ Dziewczyny z Danbury”, przyciąga wzrok pomarańczową, słoneczną okładką, chociaż historia w niej opisana rozgrywa się w więziennych murach, a kolor nawiązuje do ubrania skazanych.
”Wspomnienia często składają się z trudnych momentów życia człowieka – pisze autorka – w moim przypadku zaczyna się od najgłupszej, najbardziej niemoralnej rzeczy, jaką kiedykolwiek zrobiłam. I właśnie za to, co zrobiłam, musiałam ponieść straszne konsekwencje (…) Bo więzienie, to okropne miejsce. Jednak odsiadywałam swój wyrok, myśląc o pozytywnych rzeczach, które mogłam znaleźć, czy to we mnie, czy w innych ludziach.” O tym właśnie jest ta książka. 
Okładka, moim zdaniem, nie oddaje właściwej treści książki, nie jest to opowieść o wystrzałowej dziewczynie w pomarańczowej sukience, lecz więźniarce, która z godnością stara się przeżyć wyznaczony jej przez sąd czas izolacji od społeczeństwa.
Kiedy czytam opis z okładki, nie mogę zgodzić się, że jest to książka „zabawna”, ja bynajmniej się przy niej nie śmiałam, jest za to niewątpliwie współczesna i prawdziwa, bo oparta na autentycznych przeżyciach autorki. Pokazuje także nieuchronność amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości. Jeśli znajdziesz się już na celowniku, nawet za błahe przewinienie, za „flirt” ze światem przestępczym, konsekwencje zawsze trzeba ponieść, nie ma przed nimi ucieczki, czy się na to godzisz, czy nie. Kerman postanowiła przyznać się do owego „flirtu” sprzed lat i dobrowolnie pójść do więzienia. Spędziła w nim ponad rok, ucząc się na nowo siebie i życia. Po wyjściu na wolność, opisała swoje przeżycia w „ Dziewczynach z Danbury”.
W przypadku Kerman, przyjaciele, rodzina i narzeczony, stoją za nią murem i wspierają zza więziennej bramy. Ma z nimi kontakt listowny i podczas widzeń. Daje jej to ogromną siłę, do zmierzenia się z odbywanym wyrokiem więzienia i zmagania się z codziennością. Nie jest traktowana brutalnie, jednak jak mówi, sam fakt, że człowiek zostaje zamknięty i ubezwłasnowolniony na czas przebywania w zamknięciu, jest przeżyciem bardzo traumatycznym. Autorka nie użala się jednak nad sobą i należy przyznać, że oddaje atmosferę więzienia. Opisuje ją bardzo dokładnie, chociaż wspomnienia pisze już po jego opuszczeniu. Kerman ma jednak to szczęście, że wraca do nowego domu i kochającego mężczyzny, który na nią czeka.  
Dzięki Piper Kerman, poznajemy losy innych osadzonych kobiet, które były w znacznie gorszym położeniu, z dłuższymi wyrokami i zupełnie samotne. Zaglądamy za kurtynę więziennej bramy, poznajemy dzień codzienny więźniarek, plan zajęć, system nagród i kar, system zachowań, hermetyczny język, charakterystyczny dla współtowarzyszek w pomarańczowych uniformach. 
Książka, jest „czytelna” dla wszystkich, którzy po nią sięgnął. Pomocne były listy, które autorka wymieniała w bardzo dużych ilościach. Wspomaga ją także mąż i znajomi. W końcu redaktorzy. Dla osób sięgających po pióro, wparcie tych ostatnich jest najbardziej wartościowe. Zadbali oni bowiem o to, by wspomnienia byłej więźniarki, nie były zbyt hermetyczne i trudne do zrozumienia 
Serialu nie widziałam, ale teraz już mogę. Zawsze staram się przeczytać najpierw książkę, na potem zostawiam ekranizację i taką kolejność szczerze wszystkim polecam. Nie wiem, jaki jest serial, ale książka jest bardzo dobra i w swojej uniwersalnej kategorii także potrzebna. Mamy okazję poznać świat niedostępny naszym oczom na co dzień, a także poczuć atmosferę przymusowego odosobnienia.
Ode mnie 8/10. Polecam. Za możliwość jej przeczytania, dziękuję Wydawnictwu „Replika”.


SĄD OSTATECZNY




Z okładki książki „Sąd Ostateczny” Anny Klejzerowicz, spoglądają na nas postaci, które wyszły spod pędzla niemieckiego malarza Hansa Memlinga. „ Miłość, sztuka, pieniądze i śmierć” – te słowa zachęcają do sięgnięcia po osadzony w Gdańsku kryminał, którego głównym bohaterem jest były policjant, obecnie dziennikarz, o kąśliwym nazwisku Żądło. Nie należy jednak się obawiać, Emil jest bardzo sympatycznym mężczyzną i chociaż boryka się z osobistymi problemami, bez wahania angażuje się w śledztwo.
Książka Anny Klejzerowicz jest przejrzystym, świetnie napisanym kryminałem, który trzyma się klasycznych i najlepszych moim zdaniem rozwiązań, dla tego typu literatury. Dreszczu przerażenia nie czułam, ale Gdańsk dzięki autorce zobaczyłam, potrafiłam sobie go wyobrazić. I to jest siła dobrze napisanej książki.
Bohaterowie są zwyczajni, podobni do nas. W sprawę kryminalną zostają wciągnięci tak, jak mógłby zostać wciągnięty każdy z nas: losowo, przez przypadek. Każdy z nas, niestety, mógłby zostać także ofiarą szaleńca. Współczesna fabuła jest dużym atutem książki.
Jest też garść historii ( osobiście czuję niedosyt), oraz widoczna w fabule miłość do sztuki i rodzinnego miasta. Autorka odkrywa się także jako „kociara”, co osobiście bardzo mnie ujęło, zwłaszcza pamiętna scena z pupilem bohaterki w roli głównej.
To moja pierwsza przeczytana książka gdańskiej pisarki Anny Klejzerowicz, także publicystki, fotografa, redaktora i wiem już, że nie ostatnia. Z pewnością sięgnę po inne książki autorki, miłośniczki gór, sztuki, historii i zabytków swojego regionu.
Ładnie wydana seria o Emilu Żądło, w podobnej szacie graficznej, w sam raz na dobry, czytelniczy prezent. Styl pisania przejrzysty, czytelny, właściwe tempo akcji, kryminalna zagadka i bohaterowie, których na pewno polubimy.
Nawet jeśli nie interesuje nas sztuka, podążając za bohaterami dowiemy się wiele ciekawych rzeczy na temat Memlinga i jego dzieła, które gra w książce pierwsze skrzypce.
„Sąd Ostateczny” przeczytałam w jedne dzień, ma 315 stron. Chociaż jest to kryminał i traktuje o dość ponurych sprawach (morderstwo, zbrodnia, nienawiść), to jednak książka jest godna uwagi i polecenia na czas podróży czy też letniego, czytelniczego sam na sam z lekturą. Gorąco polecam. Ode mnie 7/10. Za możliwość jej przeczytania, dziękuję Wydawnictwu „Replika”.


NIEDŹWIEDŹ WOJTEK. NIEZWYKŁY ŻOŁNIERZ ARMII ANDERSA



Historia Niedźwiedzia Wojtka, szeregowego żołnierza 22.Kompanii Zaopatrywania Artylerii 2. Korpusu gen. Andersa, jest ewenementem w skali europejskiej a może nawet światowej. Jakie wojsko może pochwalić takim towarzyszem broni?! Osobiście nie słyszałam o podobnych wypadkach i tym bardziej zastanawiam się, dlaczego jest to fakt zapomniany i tak mało znany? Dlaczego o Wojtku nie uczy się w naszych szkołach? Dlaczego nikt z naszych rodaków nie opisał dotąd tej historii? Przecież jest to historia piękna, fascynująca i bohaterska, a przede wszystkim nasza, polska, rodzima. To smutne, że szukamy tematów w innych krajach i kulturach, a o swoją własną historię traktujemy po macoszemu. A przecież mamy się czym chwalić. Nasza historia jest trudna i tragiczna, ale piękna i wartościowa.
Aileen Orr, autorka książki „Niedźwiedź Wojtek. Niezwykły żołnierz Armii Andersa”, opisuje życie Wojtka i próbuje zrozumieć historię Polski, Polaków i naszą wielowiekową walkę o wolność wciąż na nowo odzyskiwaną i traconą. Jest także założycielem The Wojtek Memorial Trust i prowadzi akcję na rzecz postawienia Wojtkowi pomnika w Szkocji.
Książka o Wojtku została wydana w Polsce w 70. rocznicę urodzin niedźwiedzia i żołnierza, prawdziwego przyjaciela na dobre i na złe. Wojtek podzielił los tysięcy polskich żołnierzy, zdemobilizowanych po wojnie, pozbawionych nadziei i Ojczyzny, do której nie mogli lub nie chcieli wracać. Walczyli o inną Polskę, przelewając krew pod Monte Cassino i na wojennym szlaku, lecz o tym, jaka będzie Polska, zadecydowały mocarstwa i polityka. Wojtek resztę życia spędził z edynburskim zoo.
            Aileen Orr urodziła się i dorastała w szkockim miasteczku Lockerbie, a po studiach jako regionalny dyrektor, zajęła się promocją wiejskich obszarów Szkocji. Kraj Aileen nie raz słyszał o Polakach a także gościł na swojej ziemi nasze formacje wojskowe. Wielu Szkotów wyemigrowało przed wiekami do Polski i tutaj osiadło. Aileen opowiedział o Wojtku dziadek a potem sama spotkała niedźwiedzia i nigdy nie zdołała o nim zapomnieć.
„Fascynacja Wojtkiem – wspomina – zaczęła się jeszcze w okresie dzieciństwa i przetrwała do dnia dzisiejszego. (…) Postać Wojtka miała ogromną siłę oddziaływania, a jego legendę z pokolenia na pokolenie przekazywały sobie tysiące ludzi. (…) W pewnym momencie zaczęłam podejrzewać, że popularność Wojtka, na swój niedźwiedzi sposób, dorównywała popularności, którą cieszył się Elvis Presley.”
            Droga jaką przeszedł Wojtek, jego wielkie przywiązanie do polskiej mowy i polskich żołnierzy, a także zapasów, kąpieli i impulsywnych zachowań, ma wiele zabawnych epizodów. Równie dużo było sytuacji bardzo wzruszających. Najtrudniejsze z nich to rozstanie z ludźmi i spędzenie reszty życia w zamknięciu. Zarówno żołnierze jak i sam Wojtek, nie umieli żyć w nowej rzeczywistości z dala od siebie. Już nigdy nie byli tacy sami, jak w czasie wspólnej drogi. Paradoksalnie wojna była szczęśliwszym okresem dla Wojtka i jego towarzyszy, niż pokój, który nie dla wszystkich Polaków był powodem do radości.
Po przeczytaniu książki, miałam mieszane uczucia. Z jednej strony, historia Wojtka bardzo mnie poruszyła, jak każda, której bohaterem jest zwierzę. Kocham zwierzęta i bardzo obchodzi mnie ich los, nie mogę pojąć okrucieństwa, które tak często cechuje nieprzyjaznych wobec ich uczuć ludzi. Szkocki stosunek do zwierząt, został opisany na początku książki: jak zwierzę jest niepotrzebne i stare, to się je usypia. Tak postąpiono także z Wojtkiem. Sprawdziłam, jak długo może żyć niedźwiedź, na wolności: 30 – 40 lat, w niewoli znacznie dłużej. Wojtek miał 23 lata, gdy go uśpiono, rzekomo z powodu wieku. Także sposób, w jaki zmuszono Polaków, a zwłaszcza opiekuna Wojtka Piotra Prendysa, do porzucenia Wojtka, czyli oddania do zoo, nie był ze strony Szkotów właściwy – przynajmniej ja tak to odebrałam. Warunek był jeden: zoo albo rozstrzelanie. Chcieli go zwyczajnie zastrzelić! Piotr Prendys nigdy nie pogodził się z rozstaniem z Wojtkiem, cierpiał także niedźwiedź.
Nasunęła mi się także bardzo niewesoła refleksja, że Brytyjczycy jak i wiele innych narodów nie pojmują naszej szczerej, słowiańskiej duszy, naszego poświęcenia dla innych i bohaterstwa naszych żołnierzy. Bardzo raziła mnie w tej książce, nieudolna próba opisania, czy zrozumienia naszej polskiej historii. Wszystko niby poprawnie, pięknie, ale co rusz stereotypy, bardzo dla nas krzywdzące, nawet w kontekście Wojtka: „Wojtek nadużywał alkoholu, upił się w Boże Narodzenie, upijał się wiele razy…” – bo przecież, Polacy chyba nic innego nie robili w czasie wojny, tylko pili! Walki pod Monte Cassino, tragiczny los polskich żołnierzy, których tak wielu zginęło, a także wspaniały udział Wojtka, jego bohaterska, żołnierska praca, zostały potraktowane marginalnie. Ważniejsze dla autorki były opisy tego typu: „ Na polskich polach zasiewano żyto ( zboże, tradycyjnie wykorzystywane do produkcji wódki), którą pędzono także z innych, łatwo dostępnych substytutów, takich jak ziemniaki, obierki ziemniaczane, a nawet melasa”. W innym miejscu, żołnierze Andersa, są uznani za analfabetów, rolników, którzy niewiele potrafią.” Wiele takich zdań i nie chcę ich przytaczać. Może podchodzę do tego tematu zbyt emocjonalnie…
Wspomnienie o Wojtku i próba przywrócenia go w pamięci współczesnych przez autorkę, uważam za słuszne i potrzebne. Swoje emocje pozostawię oceniając nieco z boku. Polecam ją wszystkim miłośnikom zwierząt i naszej historii. My Polacy, najlepiej ją znamy i może uda się czytelnikom przymknąć oko, na stereotypy powielane przez Orr w jej książce.
Za możliwość jej przeczytania, dziękuję Wydawnictwu „Replika”.



wtorek, 10 czerwca 2014

OPIEKUNKA GROBÓW

Książka przyciąga uwagę soczystą zielenią okładki kontrastującą z czerwienią sukni dziewczyny idącej w stronę cmentarza. Miejsce do którego zmierza, nie kojarzy się nam z niczym miłym, a jednak dziewczyna z okładki pozostaje w ruchu, za chwilę przekroczy bramę… Już wiem, kim jest. To Opiekunka Grobów, która szepcze zmarłym na pożegnanie: „ Śpij dobrze i zostań tam, gdzie cię położyłam.”
Melissa Marr to uznana i lubiana przez młodych czytelników autorka powieści fantasy i chociaż „Opiekunka Grobów” była w jej zamyśle książką dla dorosłych, pozostała w moim odczuciu książką dla młodzieży. Lecz wiek jest niezależny od metryki  i często zdarza się nam patrzeć na świat oczami dziecka, a jeśli – podobnie jak autorka – wierzymy we wróżki, duchy i przeróżne stwory, na pewno polubimy bohaterów książki i ich historię.
„Opiekunka Grobów” porusza bardzo „życiowy” temat: Co dzieje się z nami po śmierci? Dokąd wędrujemy? Czy jest tam „coś”, czy nie ma „nic”? Melissa Marr udowadnia, że owszem, świat zmarłych istnieje i przedstawia nam swoją wizję jego funkcjonowania. Pomysł na fabułę jest na pewno oryginalny, nie czytałam dotąd podobnej książki, ale moim zdaniem autorka za szybko odkrywa karty. Początek mnie zainteresowałam, nabrałam apetytu na więcej, jednak nastrój tajemniczości dość szybko pryska, wszystko zostaje wyjaśnione i jakby coraz bardziej pozbawione emocji. To, co nieprawdopodobne, zbyt szybko zostaje oswojone, bohaterowie z marszu godzą się na wszystko i przestają dziwić czemukolwiek, a po miasteczku żywych grasuje żarłoczne zombie, które należy sprowadzić do Pana „S”, czyli przystojniaka, męskiej wersji śmierci, którą zwykle uznajemy za kobietę. Jest też dwoje zakochanych w sobie ludzi ( ale ich uczucie mnie nie przekonuje), podziemne miasteczko, rewolwery, kapelusze i stroje z innej epoki, jednym słowem trochę western. Młodym zapewne taka wizja się spodoba, czytelnikom starszym niekoniecznie.
Ujął mnie początek tej opowieści. Ból Rebeki po śmierci babci, był bardzo prawdziwy i powód, dla którego nie chciała być z Byronem, także czytelny i zrozumiały. Szkoda, że książka nie utrzymała tego „pogranicza” światów, tak jak lubię, ale trudno jest mieć o to pretensję do autorki, która przejmuje w tej kwestii inicjatywę. W końcu „ Nikt tak nie kreuje światów, jak Melissa Marr”. I rzeczywiście, trzeba przyznać, że to potrafi.
Książkę czyta się dobrze, szybko i można przy niej miło spędzić czas, oczywiście jeśli lubimy młodzieżowe powieści fantasy. Niektórzy czytelnicy mogą być niezadowoleni z wielkości czcionki, która jest bardzo drobna. Książka ma 314 stron, lecz jest „obszerniejsza” niż  wydaje się w pierwszej chwili. Ode mnie 7/10. Polecam czytelnikom, którzy wierzą w duchy i wróżki… jak Melissa Marr. Za możliwość jej przeczytania, dziękuję Wydawnictwu "Replika".