Współczesny świat bardzo potrzebuje rycerzy, zwłaszcza takich, jak Roland
de Montferrat, zwany Czarnym Rycerzem: „Miał
czarną zbroję, czarny koń/Skry pod nim z chrap rozsiewał…” - pisał Leopold
Staff w Pieśni o zdobywcy Słońca, zacytowanej w książce. Gdy czytamy o nim po
raz pierwszy, widzimy „rumaka, którego
dosiada barczysty, młody mężczyzna, odziany w prostą, czarną tunikę (…)
wysforował się już w wyścigu o całą długość konia. Jechał spokojnie, lekko
siedząc w siodle (…) jego sylwetka zdawała się zrośnięta z bojowym ogierem.
Niedbale ominął skałę i jechał dalej, nie zwalniając, ale też nie poganiając
rumaka, który był smoliście czarny, bez jednego białego włoska, poza małą
gwiazdką na czole i nie pozwalał się dosiąść nikomu, prócz swojego rycerza.”
Czarna zbroja, czarny ogień, bolesne wspomnienie ukochanej kobiety, mężne
serce, romantyczna dusza, odwaga i szlachetność – oto niektóre z przymiotów
bohatera powieści autorstwa Marka Orłowskiego, której fabuła rozgrywa się w
Ziemi Świętej u schyłku XII wieku. W tom pierwszy wprowadza nas mapa z datą
1187 rok. Rozdziały poprzedzają cytaty z Biblii Tysiąclecia, a w tekście
pojawia się mądrość proroków: „Świat to
tylko gra cieni prawdziwych zdarzeń i czynów. Nic nie jest takie, jakim się
wydaje, nasze oczy są ślepe, a uszy głuche.” Trudniejsze określenia
wyjaśniają nieliczne przypisy. Na końcu nota historyczna i podziękowania
autora, skierowane do przyjaciół. Jest także, co czytać. Książka – tak jak lubię
– obszerna, 361 stron, przy niezbyt dużej czcionce. Miękka, łatwo się otwiera.
Okładka nie kłamie: Samotny krzyżowiec w czarnej zbroi, którego płaszczem
targa pustynny wiatr, piaskowe tło, ociekający krwią miecz, smutne spojrzenie
mężnych oczu i widniejący na piersiach krzyż, przenosi nas w ten odległy czas.
Język powieści ujmuje lekkością opisu i soczystością porównań, których
obrazowość nasuwa na myśl strofy wierszy. Wokół morze krwi, szczęk mieczy i
śmierć, lecz za sprawą Czarnego Rycerza, dostrzegamy uroki krajobrazów, czujemy
na twarzy morską bryzę, powiew wiatru we włosach lub palący skórę upał.
Odbieramy powieść wszystkimi zmysłami. Pióro autora sprawia, że słyszymy,
widzimy, czujemy i smakujemy.
Niezwykle sugestywny sposób przedstawiania fabuły jest niewątpliwie jedną
z zalet tej powieści. Inną jest to, że autor doskonale zna się na tym, o czym
pisze i ma ogromną wiedzę. Z wręcz pedantyczną dokładnością opisuje zbroję,
końską uprząż, budowę statku czy ubiór swoich bohaterów, lecz robi to w tak subtelny
sposób, że wiedza, którą nam przekazuje, nie ciąży w książce, nie zanudza, lecz
przeciwnie, sprawia, że z przyjemnością ją przyswajamy.
Wiele jest w powieści elementów baśniowych, zaczerpniętych ze starych
legend i przepowiedni: proroczy sen króla Salomona, Arka Przymierza, skarby
świątyni, przepastne jaskinie, tajemnicze przejścia, nieustępliwi strażnicy i
klątwa miecza, który „w chwili, gdy król
weźmie go do ręki, opęta go pradawna magia. Moc miecza otworzy bramę czasu i
powrócą ci, którzy przed wiekami władali tą ziemią. Ich synowie zbyt długo już
czekają na ten dzień”.
Tematyka, którą podjął autor – wojny krzyżowe, zbrukana krwią Ziemia
Święta, chrześcijanie i Saraceni, zakony i ich mroczne tajemnice – nie jest
najłatwiejsza, lecz w tej książce przyswaja się ją niezwykle łatwo i
przyjemnie. Myślę, że sięgnąć może po nią każdy czytelnik, którego interesuje
historia. Opisy bitew są krwawe i brutalne, lecz mistrzowski opis o którym
wspomniałam wcześniej, ten dyskomfort nam równoważy. Tyle samo na kartach
powieści piękna, co brzydoty, nienawiści, co szlachetności, cierpienia z
przegranej, co radości ze zwycięstw. Furia bitew, przeplata się z łomotem
końskich kopyt i ciężkimi krokami piechurów: „Kopyta rumaków wybijały wściekły werbel na piaszczystej drodze.”, „ Widzom
stojącym na stokach cytadeli jeźdźcy zdawali się nie więksi od dwóch żuków”.
Czasem owieje nam skronie morska bryza bądź górski wiatr. Wojownicy Allacha
krzyżują miecze z „demonami Templum.” Czarny
Rycerz walczy samotnie: „Walczę z wrogami
Krzyża, ale nie lubię słuchać poleceń. Jak wolny ptak na niebie, który leci
dokąd chce, tak i ja zwykłem kierować swoim losem. Nade wszystko bowiem cenię sobie wolność”
– mówi.
Po książkę tę mogą z powodzeniem sięgnąć także panie, pod warunkiem, że
gustują w tego typu „męskiej” literaturze. Młodzież nie powinna się zniechęcić,
bowiem w mediach czy Internecie, sto razy więcej brutalności niż tutaj, a przy
okazji można się czegoś pożytecznego dowiedzieć, na przykład: jak powstawały
zakony krzyżowe, kto rządził Królestwem Jerozolimskim, kim był Saladyn,
Baldwin, czy Hugo de Payens, jaką regułą kierowali się w życiu codziennym
Templariusze, skąd wzięły się plotki o ich wielkim bogactwie i jak wyglądała
Arka Przymierza, czy tak, jak opisuje ją Druga Księga Mojżesza?: „Zrobię tę skrzynię z drzewa akacjowego, dwa
i pół łokcia długą, półtora łokcia szeroką i półtora łokcia wysoką… Do tej
skrzyni włożysz Świadectwo, które Ci dam…Oto jest skarb nad skarbami! Oto
Tajemnica Świątyni!”
Uważam, że „Samotny krzyżowiec”, to bardzo udany debiut. Gdybym tej
informacji nie przeczytała na okładce książki, byłabym przekonana, że Marek
Orłowski, pasjonat jeździectwa, sportów wodnych, turystyki górskiej,
mediewistyki i zabytkowej broni, jest od dawna uznanym autorem wielu książek.
Wszystko jednak zmierza w tym kierunku. „Miecz Salomona” to pierwsza część
naprawdę wartego uwagi cyklu powieściowego z Czarnym Rycerzem w roli głównej.
Wszystkie wyżej wymienione pasje, wiedza i zainteresowania autora, znalazły
ujście na kartach tej książki. Mam nadzieję, że kolejne tomy powieści,
utrzymają wysoko ustawioną przez Marka Orłowskiego poprzeczkę. Czekam z
niecierpliwością na następne i gorąco wszystkim czytelnikom polecam.
Za możliwość przeczytania książki, dziękuję Wydawnictwu Erica.