Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 23 grudnia 2013

SARGON.WYBRAŃCY INANNY



„Sargon. Wybrańcy Inanny” Krzysztofa Milczarka, to interesująca opowieść z gatunku fantasy mitologicznego, która rozgrywa się w XXIV wieku p.n.e. w starożytnej Mezopotamii za czasów panowania władców akadyjskich: Szarrukina – Sargona, który jako pierwszy z władców zyskał przydomek Wielki, Rimusza, Manisztusu i Naramsina. Opowieść o dziejach królewskiego rodu pod opieką boskiej Inany ( Isztar), snuje mały Szarkaliszarri – syn Naramsina, odczytując ją z tabliczek zapisanych przez przodków. „ Słowa bowiem zawierają w sobie ludzkie dzieje i namiętności”. Poznajemy początki rodu, dni potęgi, chwały i bogactwa, przechodzące w dni klęski, wojny i śmierci.
Przewodnim wątkiem przesyconej mitami starożytnej baśni, jest nienawiść bogini Inanny do boga Marduka. Owej nienawiści podporządkowane jest wszystko, co czyni bogini miłości i wojny we wszechświecie z bogami i śmiertelnikami. Jej nieodparty czar obezwładnia każdy umysł, piękno ciała wabi, daje rozkosz i unicestwia, a obietnice, które składa, prowadzą jej kochanków do zguby. Służąc Isztar, zapominają o sobie: „ Ach, ludzie przemijają tak szybko, opuszczając ten świat z pustymi rękoma. Cóż teraz pozostało po ich człowieczym życiu: napis na kamieniu i kilka wspomnień, które tak łatwo zaciera czas. O nich nie dbam. Bohaterów i królów można zastąpić, wszak urodzą się nowi tak samo żądni przygód i sławy, a ja mam dość czasu, by znowu uderzyć.”
Książka jest głęboką metaforą ludzkiego losu. Jest to opowieść o Anunnakich – stwórcach wszelkiego życia i człowieka, który ma ich wielbić i im służyć. To Oni „od tysiącleci dbają o pomyślność ludzi, znają przeznaczenie, ustalają losy i każdego z nas i całych królestw. Ich wyroki są bezlitosne i ostateczne.” Autor poprzez swoją opowieść zadaje odwieczne pytanie: „Bo czymże dla bogów jest ludzkie życie? Jest jak rosa o poranku, jak mgła, która unosi się ku niebu wraz z pierwszymi promieniami słońca. Niczym więcej.”
Opowieść skłania do refleksji i zamyślenia. Starannie wydana,z intrygującą okładką, zawiera w dodatkach bogaty słownik pojęć, zawartych w książce. Jej zaletą jest to, że opowiada o dziejach Mezopotamii w sposób przystępny dla czytelnika. Historia jest, a jakby jej nie było. Poznajemy fantastyczny świat bogów i ludzi, wojen, miłości i przeznaczenia w lekkim, baśniowym wydaniu.
Przeczytałam tę książkę z wielką przyjemnością i chylę czoła przed wiedzą autora i kunsztem, z jakim popularyzuje odległą i trudną historię. Polecam czytelnikom, których fascynuje mitologia. Mam nadzieję, że paranaukowa – „zakazana archeologia” – jak nazywa ją Redaktor - pióra Krzysztofa Milczarka - znawcy dziejów Starożytnego Wschodu, hellenizmu i religioznawstwa porównawczego, zyska miano lektury dla smakoszy. Ode mnie dziesiątka.


niedziela, 24 listopada 2013

PARABELLUM. PRĘDKOŚĆ UCIECZKI



„ Parabellum. Prędkość ucieczki”, to druga po „Wieży milczenia” powieść autorstwa Remigiusza Mroza, która w odróżnieniu od pierwszej, podejmuje tematykę II wojny światowej, rozpoczynając cykl wojennych przygód braci Zaniewskich. Sierżanta Bronisława Zaniewskiego poznajemy w jednostce wojskowej, stacjonującej niedaleko granicy z Rumunią, w przededniu hitlerowskiej agresji na Polskę w 1939 roku, a Stanisława Zaniewskiego w cywilu, podczas ostatecznej decyzji małżeństwa z piękną Marią Herensztad.
Tytuł oddaje klimat książki: parabellum – jak podaje słownik - to niemiecki pistolet samopowtarzalny, charakteryzujący się oryginalnym rozwiązaniem konstrukcji. Umieszczony na pierwszym planie okładki książki pistolet oraz żołnierz w pełnym umundurowaniu wpatrzony w szarą, mglistą dal precyzyjnie informuje czytelnika, z jaką tematyką spotka się na z górą 400 stronach powieści.
Książka została napisana lekko, z humorem – często „koszarowym”, ale w pełni zasadnym. Obraz nadchodzącej wojny, klimat tamtych dni, działania wojenne i ruchy wojsk, zostały bardzo wiernie oddane. Historia, chociaż niepodzielnie panująca w powieści, nie przytłacza bohaterów. Ich losy, pełne zwrotów akcji, samobójczych pomysłów i forteli, idealnie nadają się na film. Mam nadzieję, że „ Parabellum”, doczeka się ekranizacji, bo scenariusze na podstawie książek, są najwartościowsze.
Książka w mojej ocenie jest bardzo dobrze napisana i warto po nią sięgnąć, ale powinni uczynić to tylko czytelnicy, którzy lubią wojenno – przygodową tematykę i nie zamierzają analizować książki zbyt dokładnie. Nie uszło mojej uwadze, że autor „Parabellum” czasami wyprzedza fakty i w usta bohaterów powieści wkłada słowa, opinie, uwagi, których nie powinni wypowiadać, z racji tego, że ich wiedza w 1939 roku, byłaby czystym „ jasnowidztwem”: Zwykli obywatele, w chwili wybuchu wojny nie mogli mówić o „ ciosie w plecy” ze strony ZSRR, nie mogli mówić, że Anglia i Francja nie pomogą Polakom, nie mogli wiedzieć, że okrucieństwa wobec Żydów będą równoznaczne z ich zagładą. We wrześniu 1939 roku, raczej nie nadlatywali „ alianci” – to pojęcie późniejsze, gdy siły sprzymierzonych zwarły szyki przeciwko wspólnemu zagrożeniu, a w wrześniu 1939 roku, świat patrzył na wykrwawianie się Polski z nadzieją, że na niej się skończy a nasz trup, zagrodzi drogę i zaspokoi apetyt. Stało się inaczej i pokazują to dalsze lata wojny i mam nadzieję – kolejne części „Parabellum”.
Przyznaję jej w skali dziesięciopunktowej - siódemkę.Polecam i czekam na kolejną część cyklu, jak i inne książki młodego i obiecującego autora, których to – jak ujawnił w wywiadzie – ma w szufladzie około dwudziestu.


piątek, 28 czerwca 2013

SKALD KARMICIEL KRUKÓW



Bohaterem debiutanckiej powieści doktora nauk historycznych, Łukasza Malinowskiego, jest Ainar Skald, określany mianem kolbritr – węglożerca, czyli ten, który wyleguje się przy szczapach drewna. Stroni od pracy, wiedzie nieodpowiedzialne, prowokacyjne życie, które bardzo mu odpowiada. Ojciec nie zdołał zmusić go do pracy, z czego Ainar jest dumny. Skald jest utalentowanym bardem, wybitnym wojownikiem, przy tym jest także bezczelny, arogancki i uwielbia ryzyko. Ma niezachwianą pewność, że jest najlepszy, pokłada wiarę we własne umiejętności, wykorzystuje wrodzony spryt i niezmiennie spada na przysłowiowe „cztery łapy”. Ainar jest ponadto łasy na kobiece wdzięki, co od wieków wpędza cały ród męski w kłopoty, ale „ powiedzieć skaldowi, by nie zwracał uwagi na kobiety, to jakby psu zabronić merdania ogonem.” Aby ze swojej ładnej, chłopięcej twarzy uczynić twarz mężczyzny „ pociął ją sobie nożem, ponieważ szramy – jak uznał – zawsze dodają powagi.” Nienawidził ludzi, którzy wypominali mu młody wiek.
W rozdziale: „ Za garść srebrnych monet”, poznajemy tytułowego skalda w chwili, gdy wywołuje „ małą wojenkę”, próżno jednak szukać ciągu dalszego ( jak to w powieści) tej historii, która ma swój finał na stronie 108. Rozdział drugi, „Pieśń trupa”, staje się w ten sposób kolejną odsłoną przygód bohatera, który stanie do walki z upiorem. Rozdział trzeci, „Wielość i jedność” objętościowo najobszerniejszy, pokazuje wydarzenia z klasztoru na Wyspie Irów.
Może nie jestem znawcą, ale dla mnie osobiście to nie tak do końca powieść, która ma początek, rozwinięcie, zakończenie, ale trzy połączone postacią bohatera opowiadania.
Kraina, w której rozgrywa się fabuła, obejmuje skandynawskie wyobrażenie o granicach świata w X wieku. „Haf - Morze Północne, Morze Norweskie, Morze Bałtyckie oraz część Oceanu Atlantyckiego, czyli wody otaczające ziemie zamieszkiwane przez Skandynawów (..) Całość obfituje w bóstwa i istoty nadprzyrodzone.”
Czytelników, którzy obawiają się tak rozbudowanej, mediewistycznej tematyki uspokajam, że nie sposób się w książce zagubić, ponieważ autor, specjalista od historii średniowiecznej Skandynawii, na każdej niemal stronie załącza przypisy do trudniejszych terminów, a na końcu książki, w dodatku od autora, pisze o religii, filozofii i sztuce skaldycznej. Nie wszyscy będą tym zachwyceni, bo jednak w powieści (czy opowiadaniu) nie o tę naukową dokładność chodzi, ale wielu uzna to za zaletę. Mnie nie przeszkadzało, chociaż początkowo miałam wrażenie, że czytam beletryzowaną pracę doktorską. Niemniej jednak ciekawą i przystępną w odbiorze.
Język którym posługuje się autor, jest płynny, obrazowy, dobrze się ją czyta, a główny bohater, chociaż łobuz, daje się lubić.
Okładka oddaje klimat książki. Kruk, kojarzony z ptakiem lubiącym pojawiać się na bitewnych, zasłanych trupami polach bitew.
Polecam czytelnikom powieści ( opowiadań) fantasy, którzy otrzymają porcję mitologicznej wiedzy z delikatną domieszką horroru, przetykaną czarnym humorem. Czytelnicy, którzy poszukują morza krwi, patroszenia, ucinania, czy wydłubywania różnych części ciała, także się nie zawiodą, chociaż nie ma tego w nadmiarze. Jednym słowem dla każdego coś miłego.
W skali dziesięciopunktowej daję tej pozycji szóstkę. W mojej ocenie jest dobra. Kibicuję autorom, fachowcom od danej tematyki, którzy podejmują trudną i często niewdzięczną próbę przybliżenia swojej bogatej wiedzy szerszemu kręgowi „zwykłych” czytelników, którzy na lekcjach historii niezmiennie przysypiali. 

KAPITANOWIE 1941 PSEUDONIM GRZMOT



„Kapitanowie 1941. Pseudonim Grzmot” autorstwa Tomasza Stężały, to druga część beletryzowanej biografii dziadka autora, Bolesława Nieczui – Ostrowskiego. Inne postaci, pojawiające się w książce, również są prawdziwe.
Tomasz Stężała w nocie od autora zastrzega, że książka jego autorstwa nie jest powieścią. „ A skoro tak – czytamy dalej – to czytelnik, aby poznać zaplątane losy głównych bohaterów powinien wykazać się pewną dozą cierpliwości i zaufać autorowi, który znając całość stara się prowadzić czytelnika w sposób umożliwiający najłatwiejsze poznanie ludzkich i miejskich historii.”
Wychodząc naprzeciw prośbie autora, uzbrajam się w cierpliwość i rozpoczynam lekturę. Na stronie tytułowej: „ Trzy armie. Bóg, Honor, Ojczyzna”. Następna - mapa ogarniętej wojną Europy, kolejna – wymienione osoby wojennego dramatu: Polacy, Niemcy, Rosjanie, jako „przewodnicy” tytułowych „ Trzech armii”. Nota autora, jak wyżej. Przypomnienie losów bohaterów z pierwszej części „ Porucznicy 1939” i właściwa opowieść, która rozpoczyna się w pociągu jadącym z Przeworska do Krakowa. Podróżuje nim Bolesław Nieczuja – Ostrowski z żoną i córką. Następny rozdział, maj 1941 rok. Jakub Morawski i jego brawurowa podróż motorem. W tle obraz okupowanej Polski. Następny – Bolesław Nieczuja – Ostrowski i pierwsze próby konspiracji. Dalej czerwiec. Borys Borysewicz Awiłow w obozowisku Dywizji Pancernej. Za chwilę Otto Wendig i jego Dywizja Piechoty. Za chwilę Katarzyna Klim w Elblągu. Za chwilę ponownie Bolesław Nieczuja. Za chwilę Else – mieszkanka Elbląga. Za chwilę Hilmar Schoeptter w sztabie. Za chwilę Herbert Engbrecht w pruskim pułku. Za chwilę Borys Borysewicz Awiłow. Za chwilę Siergiej Iwanowicz Bars – Dywizja Strzelecka. Za chwilę Borys Borysewicz Awiłow. Za chwilę Siergiej Iwanowicz Bars i tak dalej do 97 strony. Moja cierpliwość lekko się kończy… Pamiętny dzień 22 czerwca 1941 roku opisany jak wyżej do 174 strony, gdzie następuje 23 czerwca. Jeśli to przeciętnego czytelnika, nawet bardzo cierpliwego nie zmęczy, to zwracam honor…
Polecam czytelnikom po pierwsze – wybitnie cierpliwym, po drugie – zainteresowanym tematyką, po trzecie – nie lubiącym powieści, po czwarte – związanym z Elblągiem lub pokrewieństwem, choćby dalekim z autorem książki, po piąte – wszystkim, których interesują losy przodków kogoś innego.
Książka Tomasza Stężały może stanowić pewnego rodzaju „poradnik”, jak w ciekawy i niebanalny sposób przedstawić historie z przeszłości i tę utrwaloną na starych, rodzinnych fotografiach, które także występują w książce, ilustrując działania wojenne i ludzi na opisywanych przez autora terenach.
Autor pomimo tego ogromnego „bałaganu”, umiejętnie przenosi czytelnika do 1941 roku i osadza w realiach okupowanej Polski. Język książki jest przejrzysty, obrazowy, literacki. „Kapitanowie 1941” mogliby bez przeszkód porwać czytelnika i stać się powieścią  ( jak sugerująca mocne wrażenia i przygody wojenne, okładka książki), gdyby nie jeden podstawowy grzech. W mojej ocenie, rozdziały są stanowczo za krótkie i następują po sobie zbyt szybko, skutecznie wybijając z „rytmu” czytania, nie pozwalając płynnie podążać za bohaterami, choćby beletryzowanej biografii, nie powieści. Pomieszanie to drażni i powoduje, że mniej cierpliwy czytelnik w ogóle jej nie przeczyta, a jak zacznie czytać, to nie dokończy. A szkoda, bo losy bohaterów zasługują na uwagę. Są zapisem chwili, w której przyszło im żyć, pokazują zwyczajne życie zwykłych ludzi, żołnierzy frontowych, kobiet oczekujących powrotu swoich bliskich z wojny, rodzin w nią uwikłanych.
Autor posiada dużą wiedzę na temat historii swojego miasta i historii w ogóle. Techniczna strona opisywanych działań jest miejscami aż nazbyt szczegółowa, ale skoro zgadza się z faktami, wielu pasjonatom się spodoba.
Osobiście znalazłam sposób, na chaos krótkich i gęsto przeplatanych rozdziałów – czytałam „każdą armię” osobno, przekartkowując kolejne strony tak, by podążać do końca za tymi samymi postaciami. Nie gwarantuję jednak, że inni czytelnicy postąpią podobnie. Gdybym miała coś życzliwie poradzić autorowi to właśnie to, by w kolejnej książce zwrócił na to uwagę.
W skali dziesięciopunktowej daję tej pozycji pięć punktów, za obrazowy język, ciekawe historie zwykłych ludzi i genealogiczną pasję, która mnie także jest bliska. Zainteresowanych odsyłam na stronę autora: www.TomaszStezala.pl

czwartek, 6 czerwca 2013

BERNARD CORNWELL "SPUSTOSZENIE"



Bernard Cornwell „ Spustoszenie. Bitwa pod Porto 1809”
Kolejna część przygód Richarda Sharpe’a i kolejna uczta dla miłośników pióra Bernarda Cornwella. W odsłonie pt. „Spustoszenie. Bitwa pod Porto 1809”, brytyjski żołnierz zabiera czytelników na wojenną przygodę, rozgrywającą się w Portugalii. Czarujący drań, Richard Sharpe, okaże wiele sprytu, wojennego rzemiosła a nawet odrobinę humoru. Misja uwolnienia Kate Savage, przybiera w „Spustoszeniu” nieoczekiwany zwrot, otwierając drugie dno: spisek w brytyjskiej armii. Prosty żołnierz, jakim jest Sharpe i jego ludzie, przejdą ponownie niebezpieczną, bojową ścieżkę, stając do walki z silnym i bezwzględnym przeciwnikiem – armią Napoleona. Za plecami, gotowy zadać cios w plecy, kroczy rodzimy zdrajca.
Czytelnicy odnajdą w „Spustoszeniu”, znane z wcześniejszych części postaci i wątki, lecz serię, można czytać bez zachowania kolejności, ponieważ każda książka, tworzy zamkniętą całość. Miłośników Kampanii Richarda Sharpe’a, nie trzeba namawiać do jej przeczytania. Czytelnicy, którzy chcieliby sięgnąć po nią, po raz pierwszy, otrzymają dobrze napisaną powieść przygodowo – historyczną, która chociaż w mojej ocenie nie „powala” narracją, jest jednak godna uwagi. Wszyscy, których interesuje epoka wojen napoleońskich, znajdą w niej coś dla siebie.
W „Spustoszeniu”, jak i pozostałych częściach Kampanii, fabuła zarysowana jest według czarno – białego schematu, który sprawia, że osobiście nie przepadam za książkami Cornwella. Francuzi : „żaby”, gwałciciele, okrutnicy, obżartuchy itp. - są niezmiennie źli. Brytyjczycy – to zawsze ci dobrzy. Trafiają się oczywiście czarne owce, ale od czego jest nasz drogi Sharpe, który niezwłocznie się z nimi rozprawi… Czyli bez niespodzianek.
Bernard Cornwell sięgnął w „Spustoszeniu”, do prawdziwej historii portugalskiego fryzjera, którego bohaterską przeprawę przez rzekę Douro, przejął Sharpe. Prawdziwe są także, tragiczne wydarzenie z bojów toczonych w Portugalii: utonięcie w nurtach rzeki Douro setek portugalskich cywili, idea ogólnoeuropejskiego  systemu rządów wymyślona przez Bonapartego oraz pomysł marszałka Francji, by sięgnąć po portugalską koronę.
 „ Spustoszenie” rozpoczyna się i kończy na portugalskim moście. Okładka – jak poprzednie w serii- z główną postacią Sharpe’a, o twarzy znanego aktora -  Seana Beana.
Ode mnie pięć punktów, za historyczną poprawność i zapobiegliwego bohatera.

                                             

niedziela, 7 kwietnia 2013

Andrzej Sawicki - " Honor Legionu"



„Honor Legionu”, autorstwa Andrzeja Sawickiego, rozpoczyna serię wydawniczą „Kampanie Kazimierza Luxa”. Pierwsze skojarzenie – „Kampanie Richarda Sharpe’a” Cornwella”. Na odwrocie czytamy: „ Naprawdę, niewielu pisarzy potrafi tak pisać” i „ Honor Legionu”, jest nie tylko porywającą powieścią, ale i gotowym materiałem na scenariusz filmowy.” – Brzmi bardzo zachęcająco. Czas, w którym rozgrywa się powieść: Rok 1797. Walki Legionów Polskich we Włoszech. Następna zachęta: Prawdziwa historia żołnierza, pirata i obieżyświata – świetnie, uwielbiam zbeletryzowane losy, ludzi z krwi i kości. Dodatkowy atut to fakt, że bohaterem jest Polak. Nareszcie! Następny krok – okładka. Na niej żołnierz w mundurze napoleońskim. W tle wojsko, wyciągnięte szable, chorągiew, dym z ogniska. Barwy sino – błękitne, odcienie szarości, na pierwszym planie postać żołnierza pięknie wpisuje się w całość.
Po wnikliwym obejrzeniu i przeczytaniu okładki, mam nadzieję, że przyjemnie spędzę czas na lekturze. Chcę, by książka była lekka, pełna przygód, z ciekawym bohaterem i historycznym, tłem. Pierwszą obawą, jest to, że ostatnio zbyt często czytam wspaniałe, pełne pochwały zdania na okładce ( same bestsellery!), a potem, gdy niczego podobnego w książce nie znajduję, czuję bolesne rozczarowanie i złość. Druga obawa jest bardziej konkretna: Jeśli autor postanowił skopiować Cornwella i zanudzić mnie na śmierć, to mocno się zdenerwuję…Odrzucam ponure myśli, parzę kawę i przystępuję do czytania..
I od pierwszej strony czuję, że to jest to! Zapominam o kawie i zatapiam się w lekturze.
Pierwsze strony: Mapa Italia w 1797 roku – szybka powtórka z historii, dla czytelnika wtajemniczonego i ważna informacja dla tych, którzy z historią byli na bakier, ale o przygodach wojaka, chętnie poczytają.
Wstęp: Autor jasno i wyraźnie wyjaśnia, czego czytelnik może się spodziewać, zarysowuje historię polskich oddziałów w epoce napoleońskiej. Nazwiska i miejsca znajome: Dąbrowski, Wybicki, Państwo Kościelne, Rimini, Adriatyk itp. Krótko i na temat. Widać poważne podejście do tematu i szacunek dla czytelnika. Nie trzeba korzystać z Wikipedii.
Pierwszy decydujący rozdział: Odważnie i oryginalnie. Cytuję: „ Piechur wyprężył się gwałtownie(…) Werble załomotały po raz ostatni i ucichły. Kazik zadrżał i opadł na dziewczynę. Na rynku pluton egzekucyjny wymierzał muszkiety w pobladłych z przerażenia więźniów. Gruchnęła salwa. W tej samej chwili w stolarni wystrzelił jeszcze jeden żołnierz.”
Każdy rozdział rozpoczyna data według tzw. francuskiego kalendarza rewolucyjnego. Jego początek wyznaczał dzień proklamowania rewolucji. Przypisy na bieżąco wyjaśniają historyczne uwarunkowania, nazwy przedmiotów i miejsc. Wystarczy zerknąć niżej i wszystko jasne. Kto czuje niedosyt wyjaśnień, otrzyma na zakończenie kolejne przypisy a w nich ciekawostki, które pojawiły się w książce. Możemy bez wytchnienia podążać za bohaterem.
A tempo jest naprawdę szybkie. Nie ma czasu na nudę. Wciąż coś się dzieje. Kazio wplątuje się w coraz to nowe sytuacje, zdobywa przyjaciół, spotyka wrogów, zmienia się – co ciekawe – wciąż pozostając sobą. Bardzo sympatyczna postać. Polak z krwi i kości. Nieodrodny, swojski cwaniak z Warszawy, który bynajmniej nie z ideałów ucieka z domu. Jego celem jest materialny dostatek. Honor i ideały ma w dużej pogardzie. Jest młody ( ma 17 lat), ale z biegiem fabuły, na naszych oczach, dojrzewa, stając się wojakiem z krwi i kości.
A nasze chłopaki z Legionów, to prawdziwa mieszanka charakterów i języka, jakim się posługują: Bliźniaki Kura z Galicji, „zaciągają” po wschodniemu, aż miło! Ksiądz Skwarski - prawdziwy „wojskowy” oryginał, co za kołnierz nie wylewa, Mikrego wzrostu Żyd Bauman, który ze wszystkich sił okazuje zapał do wojaczki, zabijaka i buntownik Zaręba, piszczący falsetem oficer Turkiewicz, który ma „ na pieńku” z Luxem, uczony mason Hoffmann, toczący przyjacielskie, choć ostre spory z księdzem Skwarskim, arcybiskup Saluzzo - szara eminencja, pełna duchowych rozterek, królowa Maria Karolina - okrutna i dysząca żądzą zemsty za ściętą we Francji siostrę, żołnierz o nazwisku Sawicki i wielu, wielu innych. Pomimo tak licznego towarzystwa, Kazimierz Lux nie przestaje być postacią wiodącą w książce, co według mnie, jest ogromną sztuką i w tym miejscu, mój czytelniczy ukłon w stronę autora. Andrzej Sawicki, jakby od niechcenia żongluje postaciami. Widzimy je, słyszymy, czujemy, lubimy i kibicujemy im. Czego chcieć więcej?
Podsumowując: Przyznaję, że nie cierpię Napoleona i tego, co wyczyniał z Polakami. Z lekcji historii w szkole wyniosłam przeświadczenie, że Polacy zbyt naiwnie wierzyli w obietnica Cesarza Francuzów, który traktował nas jak mięso armatnie i bez skrupułów wykorzystywał. Andrzej Sawicki, pokazał mi jednak w „ Honorze Legionu”, że wcale tacy naiwni nie byli! A ja autorowi wierzę, ponieważ z niebywałą lekkością osadza bohaterów w odległych czasach, wzorcowo, z zachowaniem detali ich ubiera, wkłada w dłonie wyjęte z epoki przedmioty, mistrzowsko pokazuje miejsca wydarzeń. Książka aż kipi od gwaru ulicy, bohaterowie są charakterystyczni, różni, ciekawi i niebanalni. Główny bohater podbije serce każdego czytelnika ( a czytelniczek zwłaszcza). I najważniejsze: Richard Scharp przegrywa na całej linii z warszawskim zawadiaką Kaziem Luxem, a Cornwell z Sawickim. Polski pisarz jednak potrafi!
Andrzej Sawicki, (czytamy na okładce), jest autorem powieści fantastycznych: „Inkluzja” i „Nadzieja czerwona jak śnieg”. Zajrzałam do Internetu: recenzje bardzo pozytywne i nabrałam chęci na lekturę. W „ Honorze Legionu”, widać wielką pasję autora w dziedzinie historii i wojskowości. Nie nudzi, nie „katuje” czytelnika rozwlekłymi opisami działań wojennych, ataków, bitew i oblężeń, nie zraża do dziejów, które nie dla każdego muszą być pasjonujące. Z zawodu chemik, znalazł także miejsce w fabule na tę dziedzinę wiedzy   w którym miejscu, nie zdradzę.
 Z niecierpliwością czekam na kolejne części kampanii. Świetna powieść przygodowo - awanturnicza. Wytrawny czytelnik pochłonie w jeden, góra dwa wieczory. W swojej kategorii, bardzo dobra, a co najważniejsze wszystko, co napisano o niej na okładce, znajduje się w środku. Takich książek, które spełniają intuicyjne pragnienia czytelników, gdy biorą ją po raz pierwszy do ręki, życzę sobie i innym. Ode mnie dziesiątka. Polecam. 

                                         

środa, 13 lutego 2013

Bernard Cornwell "Pieśń miecza"



Bernard Cornwell, jest cenionym na świecie autorem powieści historycznych i thrillerów. Angielski pisarz, na stałe osiadł w USA, lecz doceniono go w rodzinnym kraju. Otrzymał od królowej Elżbiety II Order Imperium Brytyjskiego. Urodził się w Londynie. Matka była Angielką, zaś ojciec kanadyjskim lotnikiem. W dzieciństwie został adoptowany przez angielską rodzinę. Echa osobistych przeżyć, ożyły w jego powieściach.
 “ Pieśń Miecza” Bernarda Cornwella, to powieść historyczna i czwarta część sagi, która ukazała się w ramach serii wydawniczej „Wojny Wikingów”. Ukazały się kolejno: „Ostatnie Królestwo”, „Zwiastun Burzy” i „ Panowie Północy”.
 Główny bohater imieniem Uhtred, wspomina czas, gdy młodość i walka niepodzielnie rządziły jego życiem. Teraz, gdy jako starzec wraca myślami do minionych dni, jest pewien, że gdyby narodził się raz jeszcze, pozostałby tym samym dumnym wojownikiem. Czas, gdy jako doświadczony wódz zdobywał Londyn, stał się odległy, jednak nieustannie powraca do niego w snach o młodości.
Tłem historycznym opisywanych wydarzeń jest IX wiek – stulecie wojennych zawirowań, śmiertelnych starć i tysiąca bitew, po których szala zwycięstwa jedynie na krótką chwilę znajduje się po jednej ze stron: Duńczyków (Wikingów), lub Anglosasów. Na kartach powieści pojawiają się ludzie różnych stanów: władcy, duchowieństwo, wojownicy. Kobiety, trwają wiernie obok swoich mężów, lub szukają szczęścia w ramionach obcych wojowników. Gniew lub łaskawość okazana przez potężnych bogów, decyduje o losach śmiertelników. Niezmierzone pola bitew, obficie spływają krwią wrogów. Wojna i śmierć nieustannie rozdają karty. Sprawiedliwość czy wybaczenie, nie mają racji bycia. Życie rodzinne, macierzyństwo i miłość małżeńska, najczęściej ponoszą porażkę. Chaos wojny przetacza się po rozległych, brytyjskich krainach, spowijając je płaszczem bitewnego kurzu. Narracja w pierwszej osobie wzmacnia poczucie osobistego udziału w przedstawianych wydarzeniach.  
Wikingowie od lat inspirują pisarzy. Historia wieków średnich na Wyspach Brytyjskich jest również fascynującym tematem i niewyczerpanym źródłem pomysłów. Rzetelność, z jaką Bernard Cornwell uwydatnia brane na warsztat pisarski stulecia, są godne uznania, jednak świat fikcji i bohaterów, którzy prowadzą nas wojennymi ścieżkami z dziwną dla mnie i niezrozumiałą premedytacją, niezmiennie pozbawia duszy. Być może jest to „kobiece” spojrzenie na fabułę, a powieści Cornwella zdecydowanie należą do nurtu „ męskiego postrzegania świata.”
„ Pieśń Miecza”, jest powieścią o czasach takimi, jakimi były. Autor nie stara się koloryzować ani upiększać wydarzeń. Warunki dyktuje silniejszy bądź bardziej podstępny przeciwnik. Sprawiedliwość wymierzana jest ostrzem miecza i liczona mnogością odciętych głów, przez co dla wielu czytelników, nie będzie to lektura „porywająca”. Jej zaletą jest niewątpliwie doskonałe przedstawienie historii i realiów tej barbarzyńskiej epoki, lecz świat fikcji pozostawia wiele do życzenia. Męczy nieustanne epatowanie przemocą i sprowadzanie życia bohatera wyłącznie do podcinania gardeł i rozpruwania przeciwnika.
Tytuł doskonale odzwierciedla fabułę – na głównym planie znajdują się miecze i ich krwawa pieśń: Oddech Węża i Żądło Osy znaczą więcej niż sam Uhtred. Kim bowiem by był, bez narzędzi walki? Zwykłym człowiekiem, którego najtwardsza pięść, niewiele by zdziałała w tej ponurej epoce. Czerwona barwa okładki, także kojarzy się jednoznacznie. Dla wnikliwego czytelnika, który postanowi ruszyć śladem Uhtreda „palcem po mapie”, mapa, indeks nazw geograficznych oraz nota historyczna, będą w tej wędrówce bardzo pomocne. 
Przyznaję tej pozycji w skali 1 do 10 – 6 punktów. Dla wielbicieli pisarstwa Bernarda Cornwella i dla czytelnika rozmiłowanego w opisach krwawych, barbarzyńskich zmagań.


Piotr Jaźwiński „Oficerowie i konie”



Książka Piotra Jaźwińskiego, „Oficerowie i  konie” a dokładnie pomysł na nią, powstał w trakcie pracy autora nad wcześniejszą książką pt.Oficerowie i dżentelmeni. Życie prywatne i służbowe kawalerzystów Drugiej Rzeczpospolitej”. „ Tak byłem zapatrzony w główny tok swoich rozważań – pisze we wstępie autor -  że nagle straciłem z oczu to, co z tych wszystkich wspomnień wynikało (…) że koń był nie tylko równorzędnym partnerem, ale był przede wszystkim przyjacielem , najwierniejszym druhem na śmierć i życie”. W ten oto sposób, powstała kolejna książka Piotra Jaźwińskiego: ciepła, pełna emocji, z nutką poezji w tle. „ Poznałem pewien wiersz – pisze dalej autor wiersz tak niezwykły, że postanowiłem raz jeszcze przyjrzeć się kawalerii i kawalerzystom.” Odnalazłam te strofy w książce i przyznaję, że mnie także poruszyły. Wiersz napisał Józef Łobodowski. Przytoczę fragment:
„Wam konie, coście się rwały, na mocnych
siadając zadach,
gdy w klekotaniu maszynek biegła zagłada,
wam własnej śmierci wierne
w rozwianej burzy grzywach
wam ta żałobna pieśń
i żałość serca prawdziwa.”
Piękny. Jak cała książka, która jest pochwałą tego cudu natury, najwierniejszego z towarzyszy człowieka. „ Bez konia bowiem, trudno żyć, a nawet umierać” – jak słusznie powiedział gen. Stefan Dembiński.
Książka pokazuje przyjaźń człowieka i konia od narodzin po bolesne rozstanie. Opowiada o pierwszym spojrzeniu, zacieśnianiu więzi, szkoleniu, sportowych wyczynach i rozmaitych charakterach czworonożnych towarzyszy. Odkurza legendę, która w Polsce ma po dziś dzień symbolikę patriotyczno – narodową. My, Polacy – kochamy konie. Może nie wszyscy jesteśmy tego świadomi, ale głęboko wierzę, że tak właśnie jest. Etos walki o niepodległość nierozerwalnie łączy się z koniem, który na równi z żołnierzem, znosił trudy walki, służył i ginął. Żołnierze mają swoje pomniki. Za sprawą tej książki, mają ją od dzisiaj także te bohaterskie zwierzęta. Powtórzę także słowa, które napisałam recenzując „ Oficerów i dżentelmenów”. Już wtedy dostrzegłam, jak wiele miejsca poświęcił autor koniom i cieszę się, że miałam okazję przeczytać książkę, wyłącznie im poświęconą.
Nie wiem jak inni, ale ja na hasło „ułan” widzę dwie postaci: mężczyznę i konia. Jeździec i koń. Jeden nie mógłby istnieć bez drugiego: „Wszystkich oficerów kawalerii bez względu na wiek i stopień obowiązywała żelazna zasada : W warunkach polowych najpierw muszą być oczyszczone, napojone i nakarmione konie, po nich doprowadzano do nienagannego stanu broń i rynsztunek, potem karmi się ułanów i dopiero wtedy oficer może pomyśleć o sobie. Żadnych odstępstw od tej zasady nie tolerowano.”
„ Konie dożywały swoich dni na swoistej emeryturze, otoczone miłością, szacunkiem i troskliwą opieką.” Były wizytówkami każdego pułku. Na ich głowach widniały jego barwy. Koń nie uniknął noszenia maski gazowej, kojarzył znajomy sygnał trąbki nawet na emeryturze i niejednego ułana wyciągnął z opresji. Najstarszym zwyczajem w polskiej kawalerii, było dzielenie się w Wigilię Świąt Bożego Narodzenia opłatkiem z końmi. Czyż mogło być inaczej?
Z niepokojem zbliżałam się do ostatnich rozdziałów. Jak to w książce i w życiu bywa, traktują o rzeczach ostatecznych: pożegnaniu, rozstajach losu, tragicznych i bolesnych doświadczeniach, tęsknocie i śmierci. Tak było. Wiele tam opowieści, od których łza kręci się w oku. Najbardziej wzruszyła mnie ta, o spotkaniu po latach na obcej ziemi, oficera i jego konia: „ Wojnarowski zobaczył u gospodarza Włocha konia maści i kształtu, przypominającego jego przedwojennego konia. Podszedł (…) i podczas oglądania, rotmistrz tak jak kiedyś przed jazdą, dotknął konia po nozdrzach , pogładził i poklepał po szyi. W trakcie tego czułego spotkania koń parsknął , zaczął grzebać przednimi nogami, potem dał głos radosnego rżenia, przytulił głowę do piersi rotmistrza. – Patrzcie, oczy konia puszczają łzy. Rzeczywiście, oczy konia roniły krople, które spływały po sierści głowy…”
Książka „ Oficerowie i konie”, została starannie wydana: twarda okładka, w piaskowych odcieniu i wiele fotografii przedstawiających oficerów i konie, na których walczyli, które były ważne w ich życiu, konie, za którymi tęsknili, którym przez wiele lat zawierzali własne życie. Wspaniały prezent pod choinkę dla dorosłych i dzieci w wieku gimnazjalnym i starszych. Uczmy naszą młodzież sięgać po dobrą literaturę i róbmy to także sami.  Książka mądra, dobra, ku pamięci. Polecam wszystkim. Ode mnie dziesiątka.


Igor Witkowski, „Siedem spojrzeń na srebrną relikwię”



Igor Witkowski, „Siedem spojrzeń na srebrną relikwię”

Książka Igora Witkowskiego – warszawskiego dziennikarza, zajmującego się techniką wojskową, historią Trzeciej Rzeszy i zagadnieniami z okresu II wojny światowej – pt. „Siedem spojrzeń na srebrną relikwię”, jest najnowszą powieścią autora. Książka ukazała się w serii : „Tajne historie ludzkości 3” i w pewien sposób ( końcowe rozdziały) nawiązuje do „Kodu Hitlera”, który był pierwszą z książek Igora Witkowskiego, jakie przeczytałam. Jak wcześniejsze wydania z tej serii, przypomina trochę podręcznik gimnazjalny, a ciasno sklejone strony – także tutaj – utrudniają czytanie.
  Na okładce czytamy: „intrygująca, niemal sensacyjna, punkty zwrotne w rozwoju ziemskiej cywilizacji, Wielki Plan, mechanizmy rozwoju ludzkości” – niczego takiego w niej nie znalazłam, ale daje szansę innym czytelnikom – może oni uchwycą to, czego ja nie widzę. To możliwe. Tytułowa relikwia to „ przedmiot wykonany ze światła, który ma zostać przekazany, który jest jakby drabiną gdzieś prowadzącą, jakby niósł on promień wskazujący inne miejsce i inny czas.” Od siebie dodam, że ów kamień, jest pechowy i przynosi kłopoty, a sama książka Igora Witkowskiego nie jest powieścią sensacyjną, raczej podróżniczą, tutaj dodatkowo z elementami fantasy.
Tym razem wędrujemy w czasie. W 8330 r.p.n.e., kłopoty dosięgają Białego Wilka i jego matki szamanki lecz dość szybko się kończą. Jak? Nie zdradzę. Kamień pojawia się ponownie w 3251 r. p.n. e. Para narzeczonych: Aran i Inana, niosą go Bóg wie gdzie i dość długo, mocno podczas drogi filozofując, a kończy się jak w rozdziale pierwszym. Idziemy dalej… W rozdziale trzecim kamień trafia w ręce Archyjosa z Krety i niewolnika Kaliasa – po pominięciu filozoficznych treści, kończy się jak zwykle. Rok 1142 n.e. Kamień miesza w życiu mnicha Johanna, który „pokrywszy się surrealistyczną warstwą, przypominającą nieskazitelnie białą, zwiewną watę…( mnich, nie kamień), zostaje w naturalny sposób…” Nie zdradzę. Moim celem było przytoczenie ulubionego słowa autora: „surrealistyczny”.  Rozdział kolejny, nawiązujący do „Kodu Hitlera”(polecam, jako streszczenie tej pozycji ), przenosi nas do roku 1938 i ponownie zaznajamia z takimi pojęciami jak Ahnenerbe i SS. Przez chwilę mamy rok 1997 i ostatni 2013. Pragnę w tym miejscu zwrócić uwagę, że jest to rozdział, wbrew wszystkiemu, optymistyczny. Igor Witkowski zakłada bowiem, że rok 2013 w ogóle będzie, co w obliczu pogłosek o końcu świata w wydaniu Majów, może mieć dla wielu ogromne znaczenie. Do autora można mieć w tej materii zaufanie.
Książkę, a zwłaszcza ostatni rozdział, powinni przeczytać Ufolodzy, ponieważ autor cytuje fragmenty autentycznych wypowiedzi wprost z kwartalnika „UFO” i nie tylko dla tego. Mnie autor do swojej teorii nie przekonał, ale na pewno znajdzie sporą grupę osób, która będzie mu kibicować. Podobały mi się malowniczo opisane miejsca, nie podobały kolokwializmy, o które potykałam się co chwila: szaman nie owijał rzeczy w bawełnę , bohaterowie nie mieli zielonego pojęcia o niebezpieczeństwie, ktoś stanął jak zamurowany, kapłan nie miał z powiedzeniem czegoś problemu, a szamankę pytano: co jeszcze pani widziała? Uważam, że skoro dotykamy spraw egzystencjalnych, filozoficznych, natchnionych, to takie zwroty są ciałem obcym. Język w książce nie zmienia się, a powinien. Inaczej „mówiono” w epoce kamienia łupanego ( dysput to chyba wówczas nie było…), inaczej w starożytności, w kolebce cywilizacji i filozofii, jeszcze inaczej współcześnie.
W skali dziesięciopunktowej przyznaję tej pozycji pięć punktów, za to głównie, że jest „inna” i przez to oryginalna. Po prostu Witkowski. Albo czytamy, albo nie. Polecam czytelnikom, którzy lubią pofilozofować i chętnie sięgają po kwartalnik „Ufo”. 


Igor Witkowski "Kod Hitlera"



Igor Witkowski, „Kod Hitlera”

Książka Igora Witkowskiego – warszawskiego dziennikarza, zajmującego się techniką wojskową, historią Trzeciej Rzeszy i zagadnieniami z okresu II wojny światowej – pt. „ Kod Hitlera”, składa się z dwóch części i ukazała się na  rynku wydawniczym po raz drugi. Z wyglądu przypomina trochę podręcznik do fizyki – takie było moje pierwsze skojarzenie. Jej ciasno sklejone kartki powodują, że nie można jej swobodnie otworzyć i niewygodnie się ją czyta. Oczywiście, nie jest to problem nie do pokonania.
Informacja podana na okładce, brzmi zachęcająco: „Sensacyjna powieść, nawiązująca do autentycznych wydarzeń. Odwołuje się do dramatycznego i wciąż prawie nieznanego epizodu związanego z drugą wojną światową…” W tym miejscu polemizowałabym ze stwierdzeniem, że „Kod Hitlera”, jest „powieścią sensacyjną”. Umieściłabym ją raczej w dziale popularyzatorskim i to dalej od historii, a bliżej techniki, a jeśli w ogóle powieść, to podróżnicza. Część 2 „ Kodu Hitlera”, zwłaszcza.
Język, którym posługuje się autor, charakteryzują długie, rozbudowane nadmiernie akapity, naszpikowane powtarzającymi się słowami. Nie zawsze jest spójny i jasny, chociaż nie brakuje mu soczystości opisów. Bywa nawet malowniczy.  Czas i miejsce „akcji” zmienia się nieproporcjonalnie do opowieści, nierówno. W jednej chwili jesteśmy w mieście za chwilę w lesie, podróżujemy, odkrywamy, i znowu wracamy i t d. Jest rok 1938, za chwilę 1942 a w kolejnym akapicie upływa kolejne trzy miesiące i tak w kółko. Trochę to męczące. Autor ma także ulubione słowo, które pojawia się bardzo często: „surrealistyczny”. Dialogów jest bardzo mało, a gdy już są, zieją nudą i sztucznością. Zwrotów akcji, jak na lekarstwo i do tego same w sobie jakieś …encyklopedyczne. Gdzie tu sensacja?
Miałam wrażenie, że autor niepotrzebnie uwikłał się w postaci i wydarzenia od początku do końca fikcyjne, co nie wychodzi mu zbyt dobrze i psuje cały, ciekawy temat. Wszystko, co fikcyjne, jest w tej książce ( w moim odczuciu) sztuczne, szablonowe i naiwne: mnich odwiedzający Hitlera w Wiedniu, przemierzający szmat świata, by przekazać mu tajemne hasło czy główny bohater, który po złożeniu uroczystej przysięgi, wycofuje się z dnia na dzień z działalności w strukturach… SS, bez konsekwencji… (?) Ale zaraz potem wraca. Czasem sam do końca nie wie, gdzie się znajduje i w jakim celu został sprowadzony – jak na naukowca wysokich lotów, którym podobno jest, takie zachowanie może czytelnika trochę dziwić. Mimo usilnych starań, główny bohater jest … nijaki: nie ma określonego celu ani jasnych poglądów politycznych, biernie poddaje się biegowi zdarzeń, jak liść targany wiatrem. Przy okazji – jakimś dziwnym zrządzeniem losu – jego życie jest pasmem wielkich odkryć a on sam autorytetem i nadzieją samego Hitlera. Inni bohaterowie, także mnie nie przekonują, nie „widzę ich” czytając, jakby byli bliźniakami jednojajowymi. Nie rozumiem także, po co pisać: „ Za drzwiami stał Hitler w towarzystwie swojej małżonki…”, a następnie nie poświęcić jej ani jednego słowa?
Część pierwsza „ Kodu Hitlera”, „rozkręca się” mniej więcej w połowie, gdy autor miłosiernie „zapomina” czasami o swoim bohaterze, dr Josephie Brandcie ( może celowo?) i po prostu pisze… o tajemniczych wydarzeniach mających miejsce w czasie II wojny światowej, doświadczeniach wówczas przeprowadzanych i techniczno – historycznej stronie owych wydarzeń. W drugiej części „ Kodu Hitlera”, rozgrywającej się w 1945 roku, ten popularyzatorsko – techniczny styl podtrzymuje, co sprawia, że ogólne wrażenie po jej przeczytaniu, jest mimo wszystko- pozytywne. Istotnym dodatkiem, jest ostatni rozdział w obu częściach książki pt. „Fikcja a fakty”, w którym autor wyjaśnia tok swojego myślenia oraz zamieszcza czarno – białe fotografie autentycznych miejsc, sprzętu wojennego czy wykopalisk.
Imponująca liczba napisanych przez Igora Witkowskiego książek ( 50) i artykułów      ( 100), oraz niewątpliwa pasja, z jaką tworzy, świadczy o tym, że autor posiada potencjał literacki. Z drugiej strony, ilość nie musi świadczyć o jakości. W jednym z wywiadów, autor  przyznaje, że nie ma wzorców literackich i że jego zainteresowania są bardzo rozległe. I rzeczywiście. Czytając, miałam wrażenie, że jestem „bombardowana” informacjami, które muszą pojawić się tu i teraz, choćby wprowadzały chaos, a sama książka ( w zamyśle autora – powieść sensacyjna), jest z całą pewnością niepodobna, do żadnej z dotąd przeze mnie przeczytanych. „ Kod Hitlera”, to książka Igora Witkowskiego – po prostu. Jedni go pokochają, drudzy skrytykują. Ja znajduję się jako czytelnik, gdzieś pośrodku. Na korzyść autora przemawia – moim zdaniem – fakt, że podejmując tematy z pogranicza historii, techniki, astronomii, fizyki, chemii po okultyzm i zjawiska paranormalne, wywołując wśród czytelników dyskusje i spory, co oznacza, że tematy takie są pożądane. Zainteresowanych twórczością i osobą pisarza odsyłam na stronę http://igorwitkowski.com/kontakt.html Podsumowując: odpowiada mi tematyka książek Igora Witkowskiego, lecz wyłącznie w formie opowieści popularyzatorskiej. Powieść – moim zdaniem – rządzi się innymi prawami: mocny bohater, za którym chcemy podążać i fabuła nieco inaczej podana, niż w omawianej książce. W skali dziesięciopunktowej, przyznaję tej pozycji 5 punktów. Książka dobra, ale nie porywająca. Polecam czytelnikom, których interesują starożytne cywilizacje, Ufo, mity i spiskowa teoria dziejów.