Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 26 czerwca 2012

Oficerowie i dżentelmeni

„Oficerowie i dżentelmeni… Życie prywatne i służbowe kawalerzystów Drugiej Rezczpospolitej” Piotra Jaźwińskiego to lektura godna polecenia zarówno dla pasjonatów tematu, jak i każdego, mniej wtajemniczonego czytelnika. Osobiście polecam ją amatorom genealogicznych poszukiwań, którzy posiadają w swoich rodzinnych archiwach zdjęcia pradziadków, żyjących w burzliwych czasach międzywojnia.
Wplecione w tekst humoreski, anegdoty i wspomnienia kawalerzystów stanowią z nim integralną całość i są wielkim atutem tej książki. Czytając, bez trudu ożywimy przystojną postać z fotografii – mężczyznę o nienagannym wyglądzie, ognistym spojrzeniu i mniej lub bardziej sumiastym wąsiku.W ten sposób czytelnik ma niepowtarzalną okazję zanurzyć się w sienkiewiczowskie scenerie, zachwycić Kresami i celebrować piękno przyrody, pędząc nieomal na grzbiecie wiernego siwka.
Nie wiem jak inni, ale ja na hasło „ułan” widzę dwie postaci: mężczyznę ( jak wyżej)  i konia. Jeździec i koń. Jeden nie mógłby istnieć bez drugiego: „Wszystkich oficerów kawalerii bez względu na wiek i stopień obowiązywała żelazna zasada : W warunkach polowych najpierw muszą być oczyszczone, napojone i nakarmione konie, po nich doprowadzano do nienagannego stanu broń i rynsztunek, potem karmi się ułanów i dopiero wtedy oficer może pomyśleć o sobie. Żadnych odstępstw od tej zasady nie tolerowano.”
„ Konie dożywały swoich dni na swoistej emeryturze, otoczone miłością, szacunkiem i troskliwą opieką.” Były wizytówkami każdego pułku. Na ich głowach widniały jego barwy. Koń nie uniknął noszenia maski gazowej, kojarzył znajomy sygnał trąbki nawet na emeryturze i niejednego ułana wyciągnął z opresji. Najstarszym zwyczajem w polskiej kawalerii, było dzielenie się w Wigilię Świąt Bożego Narodzenia opłatkiem z końmi. Czyż mogło być inaczej?
Naszym kawalerzystom towarzyszył także ciekawy przesąd, który przytacza autor: „Przy wyborze wierzchowca, uważnie spoglądano na jego kończyny. Jeżeli wszystkie były białe – brakowało chętnych na konia, ponieważ uważano, że jest pechowy i zwiastuje jeźdźcowi niepowodzenie. Unikano też klaczy.” Co zatem z najsłynniejszą klaczą II Rzeczpospolitej? Oto jej opis zaczerpnięty z Wikipedii: „Kasztanka była niewysoką (ok. 150 cm w kłębie), szlachetną klaczą o maści jasnokasztanowatej z białą łysiną i czterema nierówno białymi nadpęciami…” A zatem wzorcowo „pechowa”. Nie dość, że klacz, to jeszcze z czterema białymi kończynami! Piotr Jaźwiński zagadnienia tego nie wyjaśnia, jednak odpowiedź nasuwa się sama: Najwidoczniej Piłsudski nie był przesądny, a jego wierna Kasztanka była wyjątkowa. Był jednak jeden „przesądny ” artysta, który pod siodłem Marszałka zamiast klaczy, namalował ogiera. Pamiętam jak dziś wnikliwe„ oględziny” ilustracji w książce do historii, przeprowadzone w podstawówce w powyższym temacie…
 Kawalerzysta kierował się w codziennym życiu zasadą: PATRIOTYZM to OBOWIĄZEK. „Nigdy nie kłamał. Zawsze dotrzymywał słowa. Nigdy nikogo i niczego się nie bał.” Istniało w II RP 40 pułków kawalerii polskiej z podziałem na szwoleżerów w okrągłych czapkach angielskiego wzoru oraz ułanów i strzelców konnych w rogatywkach. Jak wszędzie, tutaj także byli „lepsi” i „gorsi”. Kawalerzyści wywodzili swój rodowód od rycerzy. Piechota – od giermków i ciurów. Lepiej było także być szwoleżerem niż ułanem, czy nie daj Boże strzelcem. Dogryzano sobie wyśpiewując rymowane strofki, których autorami byli m.in. K.I. Gałczyński, J. Tuwim, J. Lechoń czy nieoceniony Wieniawa – Długoszowski. Przytoczę jedną z nich na zachętę: „ Prawdę mówiąc między nami, strzelcy nie są ułanami. Rzecz to jest ogólnie znana, strzelec w d… ma ułana.”
Nie inaczej przedstawiał się „konflikt” pomiędzy awstryjcami ( „also po temu) i prawosławnymi ( „ nu…wot panowie). „ Oficerów wywodzących się z armii rosyjskiej cechowała brawura, rubaszność i szczerość, lecz także dość swobodne traktowanie dyscypliny.” Dokładnie odwrotny był stosunek służbistów z CK Armii. „ Jest tyle piękne zawody – przemawiał do młodych kadetów awstryjec, płk. Peten - Ksządz. Dohtór. Włoży w d…. dwa palce i bierze za to dziesięć koron. Aber um Gottes Willem, warum Kawallerie?” No właśnie – dlaczego? Autor nie daje nam gotowej odpowiedzi na to pytanie. Każdy czytelnik ma szansę, zrobić to samodzielnie.
 Mocna głowa, inteligencja, humor, fantazja i ciężka, pełna wyrzeczeń służba, składają się na wielowymiarowy obraz polskiego kawalerzysty. Nawet w obliczu wrześniowej klęski polscy oficerowie „potrafili postępować i zachowywać się godnie|”. Ja dodałabym jeszcze – godnie wyglądać: „ I nie był to pochód brudnych, zakurzonych desperatów – pisze autor, kreśląc obraz z 26 września 1939 roku – „To była prawdziwa defilada. Wszystko lśniło czystością, przepisowo stroczone siodła, dopięte rzędy końskie, wyczyszczone do połysku metalowe części.”
W tym miejscu pozwolę sobie na małą dygresję. W książce Witolda Szolgini „Pudełko Lwowskich wspomnień pełne”, autor przedstawia szarą codzienność lat sowieckiej okupacji, z niesmakiem i obrzydzeniem odtwarzając w pamięci obraz typowego oficera Armii Czerwonej. Podsumowując pisze: „ Wspominaliśmy wówczas przedwojennych polskich oficerów – eleganckich, o nienagannej wojskowej postawie i o wzorowych manierach.” Nawet nie próbuję wyobrazić sobie żalu, oburzenia i goryczy, która towarzyszyła Polakom na zajętych przez Sowietów ziemiach. Odebrano im wszystko. W zamian musieli patrzeć na krasnoarmiejskich „ oberwańców w burych, wystrzępionych szynelach  i z karabinami na sznurkach.”
Ułani, ułani, malowane dzieci…  – na kartach książki Piotra Jaźwińskiego, błyszczą w całej krasie. Autor wiele uwagi poświęca umundurowaniu i kosztach związanych ze służbą, które każdy kawalerzysta pokrywał z własnej kieszeni. Książka jest bogato ilustrowana fotografiami, szkoda tylko, że są czarno – białe.  
Nie będąc znawczynią tematu, dowiedziałam się bardzo wiele interesujących rzeczy o polskiej kawalerii, zwyczajach, uzbrojeniu, strukturach i codzienności uchwyconej „od kuchni”. Wiem już, do czego odnosiła się zasada trzech K, której patronował Wieniawa – Długoszowski, jak wyglądał egzamin ze sprawności fizycznej, dlaczego „cukani” wyglądali dnia św. Barbary, na czym polegała „stukułka”, skąd przywędrowały "żurawiejki” i co miały wspólnego „Treny” Kochanowskiego z wojskowymi taborami. Nie raz szczerze rozbawiły mnie dialogi i sytuacje, zaczerpnięte z kawaleryjskich wspomnień, oraz zabawne przezwiska, którymi ochrzczono wielu oficerów: Byli wśród nich: Topsik, Dżygit Ostra Saszka, Siemion dubowyje jajca, Kocio wel Księcio, Pietia, Serwus Bóg czy Dureń Matki Boskiej. Dlaczego takie a nie inne? O tym ciekawie i z humorem w książce.
 Cenne są również praktyczne porady dla panów, m.in. przepis na szybkie i skuteczne przywrócenie się do „stanu używalności”: „ Po najbardziej szalonej, trwającej do bladego świtu popijawie, oficer miał się rano pojawić w swej jednostce punktualnie, co do minuty, a wyglądać miał tak, jakby przez całą noc nie wypił ani kieliszka.” Z przepisu na tzw. „polską ostrygę” korzystałem wielokrotnie i zawsze z pozytywnym skutkiem – wspomina jeden z dżentelmenów - muszę przyznać, że mikstura ta świetnie mi robiła i w swoim pokoju miałem w zapasie ingrediencje potrzebne do jej sporządzenia.” ( Przepis, na stronie 210! )
Po książkę mogą także sięgnąć panie, zgodnie z przysłowiem: „ Za mundurem panny sznurem.” Romantyczny, szarmancki i czarujący obraz polskiego ułana, z powodzeniem zastąpić może w długie, jesienne wieczory, niejeden Harlequin.
Książka napisana została lekkim, gawędziarskim stylem, który stanowi główny jej atut. W moim odczuciu nabiera jednak właściwego rozpędu dopiero od 113 strony, gdy wkraczamy w rozdział III. Nieco nużyć może rozdział I, w którym autor oddaje się dość szczegółowym rozważaniom na temat „ być albo nie być dla lancy w uzbrojeniu kawalerzysty. Podobnie rozdział II. Oba, z powodzeniem mogłyby zamykać tę opowieść, niekoniecznie ją rozpoczynać. To jedyny mankament, który w tej książce odnalazłam.
„ Oficerowie i dżentelmeni...”, to książka godna poznania i polecenia! Na jej kartach pełnego znaczenia nabierają słowa, niezmiennie popierane czynem: HONOR, TRADYCJA,TOLERANCJA, WIARA OJCÓW. Wszystko to, czego – mam wrażenie – nie ma już w naszych czasach, a o czym warto pamiętać, mówić, dyskutować i przede wszystkim pisać. Z zadania tego doskonale wywiązał się autor, Piotr Jaźwiński. W skali 1do 10 przyznaję tej pozycji 8 punktów. Liczę po cichu na to, że autor zagłębi się kiedyś w tematykę bliskiej mojemu sercu i wciąż niezbadanej przeze mnie należycie granatowej, przedwojennej policji i ujmie jej dzieje w sposób podobny do powyższej książki. Tego sobie, autorowi i czytelnikom szczerze życzę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz