Igor Witkowski, „Siedem spojrzeń na srebrną relikwię”
Książka Igora Witkowskiego – warszawskiego
dziennikarza, zajmującego się techniką wojskową, historią Trzeciej Rzeszy i
zagadnieniami z okresu II wojny światowej – pt. „Siedem spojrzeń na srebrną
relikwię”, jest najnowszą powieścią autora. Książka ukazała się w serii :
„Tajne historie ludzkości 3” i w pewien sposób ( końcowe rozdziały) nawiązuje
do „Kodu Hitlera”, który był pierwszą z książek Igora Witkowskiego, jakie
przeczytałam. Jak wcześniejsze wydania z tej serii, przypomina trochę podręcznik
gimnazjalny, a ciasno sklejone strony – także tutaj – utrudniają czytanie.
Na okładce
czytamy: „intrygująca, niemal sensacyjna,
punkty zwrotne w rozwoju ziemskiej cywilizacji, Wielki Plan, mechanizmy rozwoju
ludzkości” – niczego takiego w niej nie znalazłam, ale daje szansę innym
czytelnikom – może oni uchwycą to, czego ja nie widzę. To możliwe. Tytułowa
relikwia to „ przedmiot wykonany ze
światła, który ma zostać przekazany, który jest jakby drabiną gdzieś
prowadzącą, jakby niósł on promień wskazujący inne miejsce i inny czas.” Od
siebie dodam, że ów kamień, jest pechowy i przynosi kłopoty, a sama książka Igora
Witkowskiego nie jest powieścią sensacyjną, raczej podróżniczą, tutaj dodatkowo
z elementami fantasy.
Tym razem wędrujemy w czasie. W 8330 r.p.n.e., kłopoty
dosięgają Białego Wilka i jego matki szamanki lecz dość szybko się kończą. Jak?
Nie zdradzę. Kamień pojawia się ponownie w 3251 r. p.n. e. Para narzeczonych:
Aran i Inana, niosą go Bóg wie gdzie i dość długo, mocno podczas drogi
filozofując, a kończy się jak w rozdziale pierwszym. Idziemy dalej… W rozdziale
trzecim kamień trafia w ręce Archyjosa z Krety i niewolnika Kaliasa – po
pominięciu filozoficznych treści, kończy się jak zwykle. Rok 1142 n.e. Kamień
miesza w życiu mnicha Johanna, który „pokrywszy
się surrealistyczną warstwą, przypominającą nieskazitelnie białą, zwiewną watę…(
mnich, nie kamień), zostaje w naturalny
sposób…” Nie zdradzę. Moim celem było przytoczenie ulubionego słowa autora:
„surrealistyczny”. Rozdział kolejny,
nawiązujący do „Kodu Hitlera”(polecam, jako streszczenie tej pozycji ),
przenosi nas do roku 1938 i ponownie zaznajamia z takimi pojęciami jak
Ahnenerbe i SS. Przez chwilę mamy rok 1997 i ostatni 2013. Pragnę w tym miejscu
zwrócić uwagę, że jest to rozdział, wbrew wszystkiemu, optymistyczny. Igor
Witkowski zakłada bowiem, że rok 2013 w ogóle będzie, co w obliczu pogłosek o
końcu świata w wydaniu Majów, może mieć dla wielu ogromne znaczenie. Do autora
można mieć w tej materii zaufanie.
Książkę, a zwłaszcza ostatni rozdział, powinni
przeczytać Ufolodzy, ponieważ autor cytuje fragmenty autentycznych wypowiedzi
wprost z kwartalnika „UFO” i nie tylko dla tego. Mnie autor do swojej teorii
nie przekonał, ale na pewno znajdzie sporą grupę osób, która będzie mu
kibicować. Podobały mi się malowniczo opisane miejsca, nie podobały
kolokwializmy, o które potykałam się co chwila: szaman nie owijał rzeczy w bawełnę , bohaterowie nie mieli zielonego
pojęcia o niebezpieczeństwie, ktoś stanął jak zamurowany, kapłan nie miał z
powiedzeniem czegoś problemu, a szamankę pytano: co jeszcze pani widziała?
Uważam, że skoro dotykamy spraw egzystencjalnych, filozoficznych, natchnionych,
to takie zwroty są ciałem obcym. Język w książce nie zmienia się, a powinien.
Inaczej „mówiono” w epoce kamienia łupanego ( dysput to chyba wówczas nie
było…), inaczej w starożytności, w kolebce cywilizacji i filozofii, jeszcze
inaczej współcześnie.
W skali dziesięciopunktowej przyznaję tej pozycji pięć
punktów, za to głównie, że jest „inna” i przez to oryginalna. Po prostu
Witkowski. Albo czytamy, albo nie. Polecam czytelnikom, którzy lubią
pofilozofować i chętnie sięgają po kwartalnik „Ufo”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz