Bernard Cornwell, to angielski pisarz, autor thrillerów
i powieści historycznych, mieszkający na stałe w USA. Najpoczytniejszym cyklem
pisarza, są przygody angielskiego żołnierza Richarda Sharpe'a, rozgrywające się
w czasach napoleońskich. W dowód uznania dla jego twórczości, królowa Elżbieta
II z okazji swych 80 urodzin w czerwcu 2006 r., nadała Bernardowi Cornwellowi Order
Imperium Brytyjskiego a Stephen King pisał: „Cornwell
jak zawsze ekscytujący… To są cudowne powieści!” Po lekturze „Triumfu” i
„Fortecy”, miałam – delikatnie mówiąc – odmienne zdanie. Po przeczytaniu części
pod tytułem: „Strzelcy. Inwazja na Hiszpanię 1809 ”, jestem skłonna je zmienić,
może zgodnie z zasadą „do trzech razy sztuka”, a może z zupełnie innego powodu?
W „ Strzelcach” po raz pierwszy pojawiają się:
tajemnica, pilnie strzeżona skrzynia, hiszpańscy partyzanci, zimowe, górskie
krajobrazy, wątek religijny i sam Sharpe, odrobinę ciekawszy, niż w poprzednich
odsłonach. Czytając, zastanawiałam się, co sprawiło, że nie odłożyłam jej na
półkę? Jest to przecież jedna z książek serii, która mnie nie porwała? Czym
różni się od innych? Odpowiedź daje w przedmowie sam autor:
” Kiedyś obiecywałem sobie, że
nigdy nie będę wracał do pierwszych lat kariery Sharpe”a, ale później, w 1987
roku, pewni wspaniali producenci telewizji hiszpańskiej spytali, czy nie
mógłbym stworzyć nowej powieści. Chcieli dostać historię, w której Hiszpanie
odegrają znaczącą rolę…” I oto cała tajemnica. Innymi słowy mówiąc,
hiszpańscy producenci filmowi nieświadomie sprawili, że pisarz „odświeżył”
swoją historię, wlał w nią więcej emocji, dreszczyku i tajemnicy. Czyli, gdy
chce, to potrafi… Życzyłabym sobie, by w kolejnych częściach nadal chciał.
Nawet, gdyby miał pozostać przy starych nawykach, takich jak nadużywanie
rzeczownika „krew” lub użalanie się nad Sharpem: Biedny, biedny Richard… Ach, jak on strasznie cierpi…A przez to
staje się potwornie flegmatyczny i bezbarwny, jako główny bohater –
przynajmniej dla mnie. W „ Strzelcach” trochę odżył, mam nadzieję, że takim
pozostanie.
Niewątpliwym plusem powieści Cornwella, jest historyczna dokładność w
przedstawianiu faktów, detalów żołnierskiego umundurowania czy broni. Jest
grudzień 1809. Wielka Brytania, Hiszpania i Portugalia, starają się zahamować
zwycięski pochód Francuzów przez Półwysep Iberyjski. Na zachodzie Hiszpanii stacjonują
wojska angielskie, król Hiszpanii przebywa jako jeniec we Francji, w Madrycie
panuje brat cesarza, jedyną nadzieją na ocalenie kraju, jest skarb narodu
hiszpańskiego, ukryty w prostej drewnianej skrzyni, chronionej przez dumnego
arystokratę Biasa Vivara. Zakompleksiony, samotny pośród własnych rodaków
Sharpe, na długo zapamięta tę elektryzującą, magiczną postać, która tej części
„Kampanii Richarda Sharpe’a”, nadała właściwego smaku. Obawiam się, że wraz z
tą postacią, zniknie ta odrobina pikanterii, której brakowało mi w książkach
Cornwella, lecz jednocześnie mam nadzieję, że się mylę… W tej części przygód
brytyjskiego żołnierza znalazłam „coś” innego, nowego, świeżego a nawet
interesującego i jestem skłonna po raz pierwszy z czystym sumieniem polecić ją
czytelnikom. Miłośników Cornwella zachęcać nie muszę, a tych wahających się
zapewniam, że warto po nią sięgnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz