Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 4 maja 2014

PORWANA



„Porwana” Róży Lewanowicz, to powieść, która wspaniale zaskakuje czytelnika i jest to jej największy atut. Należę do tej grupy czytelników, którzy uwielbiają, gdy im opada przysłowiowa szczęka i dla tej grupy maniaków czytania mam dobrą wiadomość – lektura „Porwanej” opuszcza czytelniczą szczękę do samych pięt!
Książka jest świetnie napisanym „ babskim thrillerem”, albo odrobinę ładniej „thrillerem kobiecym” i nie mam tu na myśli, że jest to coś delikatnego, łzawego czy w podobnym stylu, nie, w tej książce próżno szukać pikantnych czy też jakichkolwiek scen miłosnych ( i dobrze!) i chociaż łez trochę się leje bohaterom po twarzy ( ale mają powody w sumie, bo choć twardziele, to jednak…)a nazywam ją dlatego „thrillerem kobiecym” ponieważ nie ma w nim brutalnych opisów, szczegółowych oględzin zwłok, ran i tego podobnych nieapetycznych rzeczy, jest natomiast przyjaźń, więzi i niepodobna do innych książek tego gatunku fabuła. Do tego autorka jest nasza, polska, rodzima. Mam nadzieję, że nie poprzestanie na „Porwanej”, bo zakończenie – w moim odczuciu – otwiera jeszcze wiele możliwości.
Ale wracając do treści. Po ok. 50 stronach zwykłych spraw, jakich wiele w naszym osobistym życiu ( praca, której nie lubimy, kredyty, które musimy spłacać, problemy zdrowotne  itp.) nagle stajemy twarzą w twarz z czymś, czego się ( zapewniam po raz kolejny) nie spodziewamy. Książka nabiera rozpędu niczym pociąg, który mknie do przodu a my nie nadążamy przerzucać kartki. Lekki styl, niebanalni i pod każdym względem dopracowani bohaterowie prowadzą nas przez opowieść tak szybko, że nie dostrzegamy mijanych stacji ( rozdziałów).
Róża Lewanowicz stworzyła bohaterkę, którą polubimy i dopisała jej przeszłość, którą zechcemy odkryć. A obok Justyny, wielu innych, nie mniej sympatycznych bohaterów, opisanych tak, że wyraźnie ich widzimy i z całego serca im kibicujemy.
Wiem, że porównanie Justyny Meyer do Harrego Pottera wzbudzi u wielu czytających te słowa uśmieszek politowania, ale nie chcąc zdradzać, co skrywa książka, posłużę się porównaniem do chłopca, który tak naprawdę jest czarodziejem. A Justyna tak naprawdę jest… i tego właśnie nie powiem. Zdradzę tylko, że Justyna na nowo odnajduje w sobie siłę, w którą zwątpiła, odłożyła na półkę, o której usiłowała zapomnieć, ale przeszłość ma to do siebie, że lubi wracać, tak jak historia lubi się powtarzać.
„ Skąd u ciebie taka potrzeba brania wszystkiego na swoje barki?”– pytają przyjaciele i zaraz odpowiadają: „Musisz nauczyć się być słaba!”
Biorąc książkę do ręki, ważna jest okładka. To ona, podświadomie lub celowo zachęca nas do sięgnięcia po książkę lub nie. Okładka porwanej jest wielką zmyłką i nie oddaje tego, co jest w środku. Patrząc na tą ładną kobietkę o wystraszonych oczach, która za chwilę będzie porwana spodziewamy się schematu ( a przynajmniej ja się go spodziewałam): porywają ją a dzielny mąż z CBŚ o którym czytamy na okładce – porusza niebo i ziemię by dopaść sprawców, odzyskać swoją Justynkę a porywaczom urządzić na do widzenia „małą jesień średniowiecza” z wiadomo czego. I koniec. A tu drodzy czytelnicy nic takiego nie ma miejsca! I po zastanowieniu myślę, że tak może jest lepiej – większa niespodzianka, a oddająca prawdziwą historię okładka, zdradziłaby zbyt wiele, a to byłby wielki grzech.
Książki są zwierciadłem duszy, naszej duszy. Czytając odnajdujemy w nich siebie, swoje poglądy, emocje, pragnienia. „Porwana” jest dla mnie przede wszystkim książką, która opowiada o przyjaźni. Kiedy myślę o „Krokodylu”, Jacku, „Gogolu”, „Żółwiu”, „ Bambim” czy „Malinie”, czuję ciepło wokół serca, bo tak odczuwam przyjaźń. „Oni mi właśnie pokazali, jaka naprawdę jestem. Jaka mogę być, jeśli mam wokół siebie kilku dobrych ludzi.”
Ode mnie w skali dziesięciopunktowej - ósemka. Gorąco polecam. 


  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz