„Dziewczyna, która zniknęła”, to pierwsza, wydana na polskim rynku
książka amerykańskiej autorki Alafair Burke, która podobnie jak jej ojciec
James Lee Burke, pisze thrillery i kryminały, zdobywając uznanie nie tylko w
Stanach Zjednoczonych, ale także za granicą. Jak pisze Nelson De Mille: ”Alafair
Burke rozumie umysł przestępcy”. Autorka pracowała jako prokurator. I
rzeczywiście, w jej powieści dużą rolę odgrywają procedury i detale prawnicze,
dotyczące prowadzenia śledztwa w poszczególnych stanach, zawierania i
konstruowania umów i te obowiązujące detektywów czy agentów FBI. Lecz pomimo
swojej rzetelności, nie widać ich w książce, nie przytłaczają fabuły. Czytając,
nie zauważamy ich, lecz mamy poczucie, że nie zostały wyssane z palca.
Główna bohaterka, Alice Humphrey, córka znanego filmowca ( reżysera,
scenarzysty) i równie pięknej, co utalentowanej aktorki, próbuje ze wszystkich
sił uniezależnić się od pieniędzy ojca i wpływu rodziny na własne życie.
Pragnie tego tak bardzo, że wbrew rozsądkowi, przyjmuje – nawet dla niej samej
– bardzo podejrzaną ofertę pracy. To powoduje lawinę zdarzeń, a jej życie – jak
domek ułożony z kart – karta po karcie rozpada się. Dziewczyna, wspierana przez
przyjaciółkę i byłego męża, usiłuje dowieść swojej niewinności. W wyniku stresu
ożywają wspomnienia z dzieciństwa a rodzinne sprawy wpływowej rodziny Humpreyów,
na nowo zaprzątają uwagę mediów.
Styl, język i czas opisywanych wydarzeń jest współczesny. Oto Nowy Jork,
Manhattan, dzielnice bogatych, interesy, wpływy, Facebook, brukowa prasa i
wścibscy dziennikarze, lecz także morderstwa, zaginięcia i szara codzienność
policji. Alice nie jest jedyną osobą, która popada w kłopoty. Świat wokół niej,
jak fale oceanu, wyrzuca na brzeg wciąż nowe sprawy. Jedni popełniają
wykroczenia, znikają, protestują, wyrządzają krzywdę, uciekają przed wymiarem
sprawiedliwości, inni próbują zaprowadzić porządek i sprawiedliwość, chociaż na
ogół ich starań nie kończy happy end. Zwykli nowojorczycy i ci z wyższych sfer,
jedni poza prawem lub na jego granicy, inni tego prawa pilnujący. Czytając
podążamy nie tylko za Alice, lecz także, za Hankiem Beckmanem, detektywem Jesonem
Morhartem i Joann Stevenson – matką tytułowej zaginionej.
Przy tytule i okładce, na chwilę się zatrzymam. Dziewczyną, która
zniknęła, nie jest Alice Humprey, lecz
nastolatka o imieniu Becca. Śledztwo w obu przypadkach rusza w tym samym
czasie i znajduje wspólne punkty. Na zakończenie powieści, autorka dziękuje swoim
czytelnikom, przyjaciołom, rodzinie i znajomym z Facebooka i Twittera ( długa
lista), którzy, jak pisze, mieli wpływ na taki a nie inny tytuł tej konkretnej
książki. Tytuł oryginału brzmi „Long Gone” i można go przetłumaczyć na
przykład: „Ta, której długo nie było”, wówczas książka oddaje to, co moim
zdaniem chciała przekazać autorka i ma głębsze, wielowątkowe znaczenie. Bohaterki
długo nie było, zaginęła, zatraciła się, ale odnalazła. Natomiast w tłumaczeniu
„Dziewczyna, która zniknęła” odrobinę wprowadza w błąd, ponieważ wątek prawdziwie
zaginionej, jest wątkiem pobocznym. Chyba, że przyjmiemy, iż ludzie znikają w
sobie, w swoim życiu. Interpretację pozostawiam czytelnikom. Tytuł jest
„chwytliwy”, ze względu na podobieństwo do często stosowanych w książkach
skandynawskich pisarzy: Mężczyzna, który…”, Dziewczyna, która…” i ta sama
wersja w liczbie mnogiej. Skojarzenia są niemal natychmiastowe i chyba właśnie
o to chodzi.
Podobnie jest z okładką, która nawiązuje do tytułu i jedynie połowicznie
oddaje główny wątek Alice. Zaginiona nastolatka w nowojorskiej dżungli,
symbolizuje nasze osobiste, ważne i mniej ważne sprawy wobec tętniącego życiem
miasta. Kto zwróci na nas uwagę? Kto się nami zajmie, jeśli nie zajmiemy się
tym sami? I niebieski kolor nawiązujący do zimy – pory roku, podczas której
rozgrywa się akcja, a czego szczerze mówiąc zupełnie nie odczułam. Może
dlatego, że zima kojarzy mi się ze śniegiem, mrozem, zimnym wiatrem i ludźmi
przemykającymi ulicami, ubrani nieco inaczej niż na kartach książki, gdzie
bohaterki noszą „płaszczyk i szpilki”.
Książka jest objętościowo obszerna (365 stron, mała czcionka), zatem
lektura na dłuższą chwilę i takie przyznaję, najbardziej lubię. Miło spędziłam
czas, chociaż, za mistrzów gatunku uważam Skandynawów, zwłaszcza Szwedów.
„Dziewczyna, która zniknęła”, to klasyczny thriller i miłośnicy gatunku,
zwłaszcza w wydaniu amerykańskim, na pewno się nie zawiodą. Wprawny czytelnik,
pewne kwestie szybko rozwiąże, jednak zakończenie będzie niespodzianką.
Powtarzając za Dennis Lehane: ”Alafair Burke, jest jedną z najbardziej
utalentowanych pisarek thrillerów, a „Dziewczyna, która zniknęła”, to znacząca
powieść w jej dorobku.” Polecam. Ode mnie 8/10.