Łączna liczba wyświetleń

sobota, 15 marca 2014

PRAWO I PIĘŚĆ



Józef Hen - pisarz, publicysta, dramaturg, scenarzysta i reportażysta. Przeczytałam dotąd trzy książki jego autorstwa: „ Crimen „Nowolipie”, „ Najpiękniejsze lata”. „Prawo i pięść” jest czwarta, ale to wystarczyło by pokochać autora, za mistrzowski język, artyzm i swobodę z jaką się nim posługuje, mądrość, szczerość i dystans z jakim buduje opowieść o czasach bardzo odległych, jak i tych, których był świadkiem.
Okładka książki nawiązuje do ekranizacji powieści Józefa Hena, która pod pierwotnym tytułem „Toast”, ukazała się po raz pierwszy w 1964 roku. W filmie, okrzykniętym pierwszym polskim westernem, obok wspaniałego Gustawa Holoubka zagrała plejada ówczesnych aktorów: Ewa Wiśniewska, Zofia Mrozowska, Hanna Skarżanka, Wiesław Gołas, Zdzisław Maklakiewicz. Muzycznym motywem przewodnim filmu w reżyserii Jerzego Hofmanna i Edwarda Skórzewskiego, była znana i po dzień dzisiejszy wzruszająca piosenka w wykonaniu Edmunda Fettinga do słów Agnieszki Osieckiej i muzyki Krzysztofa Komedy.
Ale film, choćby najlepszy, zawsze spłyca książkę. A ta jest z wielu względów godna uwagi. „Prawo i pięść” opowiada o pragnieniu odbudowania swojego życia na nowo. Główny bohater Henryk Koenig, opuszcza w 1945 roku Buchenwald” Wędrując w kierunku małego miasteczka na Ziemiach Odzyskanych, z rozkoszą wciąga w płuca zapach lasu. Z bólem uświadamia sobie, że zapach trupiego odoru, chloru i palonych ciał, o którym chce zapomnieć, nigdy tak do końca nie zniknie. Teraz pragnie jedynie ciszy, lasu i pary spodni. Szuka pracy, lecz nie w zawodzie. Jest nauczycielem, lecz nie chce uczyć. „Jedyny sposób, żeby żyć z ludźmi, to żyć bez nich” – mówi.
W miasteczku spotyka innego „obozowiaka” z którym podejmuje pracę przy zabezpieczaniu poniemieckiego mienia. Wraz z grupą mężczyzn i paroma poznanymi w drodze kobietami, dociera do Graustadt ( Siwowa), gdzie rozgrywa się akcja powieści. Koszmary obozowej przeszłości nie opuszczają Henryka nawet na chwilę, dzięki nim czuje niepokój, nie umie z ufnością patrzeć w przyszłość, wszędzie czuje i widzi obrazy wojny, cierpienia i niesprawiedliwości. Ale przede wszystkim czuje… W tej książce dominuje zapach. Henryk z niedowierzaniem oddycha czystym powietrzem, które go otacza, wspomina czas sprzed wojny, zapachy dzieciństwa, ulotne, niemal zapomniane, jednak zawsze rozpoznawalne. Nie jest w tych wspomnieniach osamotniony. Poznaje jedną z kobiet – Annę, która tak jak on, nie może uwierzyć, że zło odeszło, nie umie zaufać nawet sobie. Uczucie, które się między nimi rodzi, jest skazane na porażkę. Mimo tego, że oboje pragną wyzwolić duszę i umysł z mroku obozowej przeszłości u boku drugiej osoby, chcą być jednocześnie sami, bowiem wszystko skazane jest na zagładę a rzeczywistość prędzej czy później okaże się tylko pięknym snem.
Henryk Koenig, szef Mielecki, Rudłowski, Wijas, Smółka, Czesiek, Janka, Barbara,Anna, Honorata, Niemiec Schaeffer i Żyd Cukierman ( postać ojca autora i wątek autobiograficzny), kwaterują w „Hotelu Tivoli”. Henryk dość szybko dowiaduje się, że grupa mężczyzn to szabrownicy. Ich celem jest ograbienie miasteczka. Henryk, jako jedyny nie zatracił podczas wojny poczucia uczciwości. Postanawia przerwać złodziejski proceder i przeciągnąć mężczyzn na swoją stronę. Poznajemy w ten sposób postawy moralne bohaterów, które stworzyła wojna. Jej okrucieństwo i bezwzględność zmieniły większość z nich w pozbawionych przyzwoitości, nastawionych na zysk ludzi. Uważają oni, że po tym, co przeszli, chcą tak po prostu pożyć, a ten, kto stanie im na drodze, zginie. Henryk jednak nie poddaje się. Toczy samotną, nastawioną na niepowodzenie walkę z szabrownikami. Sen zwany „nowym życiem” mija. Znowu pojawiają się trupy i w pogodny dzień, wraca śmierć.
„ Prawo i pięść” a pierwotnie „Toast”, to gorzka opowieść o tym, że po tym, co się przeżyło, nie ma szans, na normalne życie. Jest to historia dość krótka, mieści się na 195 stronach, ale niemal na każdej znajdziemy myśl, którą warto zapamiętać i przemyśleć. Przygodowa fabuła ( sam przeciw wszystkim) jest tylko inteligentnym pretekstem, by opowiedzieć o rzeczach trudnych, złożonych, odsłaniających najgłębsze zakamarki duszy.
Józef Hen to pisarz tego pokolenia, które doświadczyło osobiście wojny, a wojna pozostaje w człowieku na zawsze. Nie można jej z siebie zmyć, zdrapać, zapomnieć. Jej cień króluje w twórczości pisarza, chociaż nie zawsze mówi o tym wprost. Osobiście, za to właśnie najbardziej cenię Józefa Hena i dlatego chcę go czytać. Mądrość i dystans, trochę ironii, człowiek uwikłany we własne wybory, szorstki i do bólu prawdziwy – oto Mistrz Hen i jego twórczość.
Książka dla czytelników, którzy szukają wartościowej, mądrej lektury.


czwartek, 13 marca 2014

DWORZEC ZOO




„Dworzec ZOO” autorstwa Davida Downinga  to książka po którą warto sięgnąć, by przyjemnie spędzić czas. Okładka oddaje jej klimat: tłum podróżnych na tytułowym Dworcu ZOO i twarz mężczyzny, którego oczu nie widzimy, jako sygnał, że możemy spodziewać się działań, które stara się ukryć.
Bohatera powieści - Johna Russela, trzydziestodziewięcioletniego dziennikarza angielskiego pochodzenia, na stałe mieszkającego w Niemczech, byłego komunistę, ojca nastoletniego Pola, zakochanego w pięknej niemieckiej aktorce Effi, poznajemy w Gdańsku, gdzie zastaje go Nowy 1939 Rok. Jaki był to rok dla naszego kraju a potem świata, nikomu nie trzeba przypominać. John otrzymuje wówczas propozycję współpracy ze strony Rosjan, początkowo na polu dziennikarskim – chodzi o artykuły prasowe - lecz dziennikarz doskonale wie, że rozpoczęcie współpracy może doprowadzić go do czegoś bardziej niebezpiecznego. Wiele lat temu wycofał się z podobnej działalności i nie chce do niej wracać.  Początkowo odmawia. Jego sytuacja życiowa jest w miarę stabilna i nie chce jej psuć, jednak życie i historia toczą się swoim rytmem i czy Russel tego chce, czy nie, świat nieuchronnie zmierza ku wojnie.
John stara się z wszystkich sił trzymać z daleka od problemów, jednak w obliczu dziejącej się na jego oczach nieprawości, nie odwraca wzroku i trochę wbrew zdrowemu rozsądkowi podejmuje grę, która może go kosztować nawet życie. Nie od razu. Do pewnych decyzji musi dojrzeć. Po powrocie do Berlina jego życie toczy się zwykłym rytmem: pisze artykuły, spotyka z synem i Effi a także na prośbę przyjaciela, udziela lekcji angielskiego żydowskim dziewczętom.
W Niemczech trwa nagonka na Żydów, z dnia na dzień coraz bardziej brutalna i bezwzględna. Nikt nie czuje się bezpieczny, nawet zwykli obywatele. Naziści zmieniają prawo, któro ma uderzyć także w chore i upośledzone dzieci. Tym, którzy próbują ich zdemaskować przed światem, grozi śmierć. Wtedy John postanawia działać. Nie jest Jamesem Bondem i odczuwa lęk, jednak postanawia wkroczyć na ścieżkę, która nie wiadomo gdzie go zaprowadzi.
„Dworzec ZOO” to nie tylko literacka fikcja i przygoda. Ta książka ma bowiem drugie dno. Niezwykle sugestywnie opisuje sytuację zwykłych obywateli w państwie rządzonych przez Hitlera i kieruje uwagę czytelnika na różnorodność ludzkich postaw moralnych wobec faszyzmu, nienawiści rasowej i brutalizacji życia i co najważniejsze, głęboko sprzeciwia się obojętności, odwracaniu wzroku od problemów w chwili, gdy są widoczne gołym okiem. Jej przewodnią myślą – przynajmniej w moim odczuciu – jest to, by opanować strach i starać się pozostać przyzwoitym człowiekiem w obliczu narastającej nieprawości. Nie muszą to być bohaterskie czyny, lecz zwykła, ludzka gotowość pomocy, podanie przyjacielskiej dłoni w sytuacji, gdy posiada się ku temu pewne możliwości. 
Przeczytałam tę książkę z ogromną przyjemnością. Od pierwszej do ostatniej strony, ani przez sekundę mnie nie znudziła, przeciwnie – szukałam sposobności, by w natłoku codziennych zajęć czytać dalej. Nabrałam w ten sposób apetytu na dalszą lekturę „dworcowej serii” autorstwa Davida Downinga, lecz chyba na tym koniec – dalsze części nie doczekały się polskiego wydania. Wielka szkoda, bo oprócz tego, że pióro pisarza mi bardzo odpowiada, seria zawiera wątki polskie z czasów okupacji.
"Dworzec ZOO" może nie jest arcydziełem z górnej półki, ale w swojej kategorii zasługuje w mojej ocenie na dziesiątkę. Tak zwykle oceniam te powieści, których lektura całkowicie mnie pochłonęła, a tak właśnie było w tym przypadku. Polecam czytelnikom lubiącym historię.


poniedziałek, 10 marca 2014

NIEUGIĘTY



„Nieugięty” irlandzkiego pisarza Sama Millara, to książka, której fabuła opiera się na osobistych przeżyciach autora. Ich pierwsza, dramatyczna część rozgrywa się w Irlandii Północnej, druga w Nowym Jorku. Sam Millar nie bez powodu dedykował swoją powieść ojcu i matce, których poznajemy w pierwszych rozdziałach książki. Jego więź z rodzicami nie była łatwa. W młodym, buntowniczym Samie kipi złość, jest nastolatkiem, żyjącym w skomplikowanej irlandzkiej rzeczywistości. Irlandia Północna i jego rodzinny Belfast dzielą się na zagorzałych zwolenników unii z Wielką Brytanią i równie nieustępliwych zwolenników wolnej Irlandii. Dodatkowe podziały dotykają bezpośrednio chłopaka. Jego dziadek był Oranżystą i zatwardziałym protestantem, jednak serce nie sługa… zakochał się w katolickiej dziewczynie, która zgodziła się za niego wyjść pod warunkiem, że ich dzieci będą wychowywane po katolicku. W ten sposób Sam znalazł się po republikańskiej stronie barykady w niewłaściwym czasie i miejscu. Są nimi wydarzenia z 30 stycznia 1972 roku, gdy Brytyjczycy w „krwawą niedzielę” zastrzelili trzynaścioro uczestników pokojowej demonstracji. Sam trafia wówczas do słynnego więzienia Maze, w którym przetrzymywano najgroźniejszych terrorystów IRA. Sam Millar spędzi na Long Kesh osiem długich, przerażających w swoim okrucieństwie lat i zapracuje na miano Nieugietego. Wraz z innymi więźniami toczy nierówną walkę o przetrwanie. Obraz tego, co przeżył, jest historią niezwykle poruszającą. Zza więziennymi murami rozgrywa się polityka, ścierają frakcje polityczne i umacnia podział Irlandii na zwolenników i przeciwników unii. „ Żelazna Dama” pozwala na śmierć głodową protestujących. Nikt nie chce lub nie umie pomóc trwającym w oporze więźniom. Jednym z nich jest Sam Millar. Kiedy w końcu wychodzi na wolność, wita go ojciec i brat.
Druga część, rozgrywająca się w Nowym Yorku i jak krzyczy okładka książki dotyczy jednego z największych napadów w historii Stanów Zjednoczonych, nie do końca o tym właśnie jest… Czytelnik, który spodziewa się zuchwałego napadu, adrenaliny i pościgu, nic takiego nie znajdzie. Pamiętajmy, że Sam Millar jest jednocześnie autorem książki i bohaterem wydarzeń, które zakończyły się „dziwnym” ułaskawieniem przez Billa Clintona a cała sprawa została zamieciona pod dywan przez Georga Busha, a skoro padają takie nazwiska, nie dziwmy się, że nie dowiemy się prawdy. Gdyby Sam Millar ujawnił ją w swojej książce, nie sądzę, by doczekał premiery…Zatem jest to ćwierć prawda o tym, co wydarzyło się w 1993 roku i czytelnik musi sam sobie na to pytanie odpowiedzieć.
Nie jest to pod względem treści lektura dla każdego czytelnika, chociaż napisana bardzo sprawnie i niewątpliwie wciągająca. Osobiście przeczytałam ją z wielką przyjemnością, ponieważ : po pierwsze cenię irlandzkich pisarzy ( Sam Millar jest autorem poczytnych kryminałów, lecz tylko „Nieugięty”został przetłumaczony), po drugie uwielbiam historię Irlandii i odrobinę się w niej orientuję, co w „ Nieugiętym” jest naprawdę pożyteczne, by książkę zrozumieć i po trzecie jest w tej książce pewien drobiazg, który mnie ujął, a mianowicie cytaty pochodzące z dzieł irlandzkich i nie tylko poetów, pisarzy, filozofów, ilustrujące każdy rozdział. Pióro Sama Millara jest świetne i chętnie sięgnęłabym po inne jego książki. 
Okładka nie do końca oddaje jej treść. Przystojniak z bronią sugeruje sensację, której w „ Nieugiętym” zwyczajnie nie ma. Nie o to w niej chodzi. W mojej ocenie zasługuje na mocne osiem na dziesięć punktów. Trochę pogubiłam się pod koniec i klimat z irlandzkiego zamienił się na nowojorski, a ja zdecydowanie wolę ten pierwszy. Polecam czytelnikom, którzy już coś wiedzą lub chcą dowiedzieć o Irlandczykach i Irlandii, nie tylko w okolicach Dnia Świętego Patryka.  


sobota, 8 marca 2014

KILLING BONO




„Killing Bono” autorstwa dziennikarza muzycznego Neila McCormicka, to książka o sile młodzieńczych marzeń, o dojrzewaniu w objęciach muzyki i jej wszechwładnej sile nie gasnącej z wiekiem i piętrzącymi się trudnościami. Sam autor mówi o niej, że jest „osobistą, powolną, psychologiczną i filozoficzną akceptacją własnego losu” i chociaż słowa te brzmią niezwykłą powagą, cała opowieść pochłania bez reszty, urzeka szczerością, humorem i dystansem wobec siebie.
Neil McCormick miał (nie) szczęście chodzić do szkoły w Mount Temple z chłopakami z U2: Bono, Adamem, Larrym i Daevem. Od tej pory porażki zespołu braci McCormick i U2 przeplatają się w (mało)zabawny sposób – w zależności od punktu siedzenia - z sukcesami najsłynniejszego irlandzkiego zespołu na świecie. Niezależnie od tego, czy kochacie U2, czy ich nie znosicie, powinniście przeczytać tę książkę! Być może Neil McCormik nie został sławnym rockmanem, ale jego pióro naprawdę jest świetne i tak sobie myślę, że może dobrze się stało? Bo jak mówi przysłowie „ nie ma tego złego…
”Neil McCormik pewnie się ze mną nie zgodzi, ale Bono mógłby przyznać mi rację”. Kiedy przeczytałem mu pierwsze zdanie książki, Bono wybuchnął śmiechem i stałem bez słowa przy telefonie, słuchając jego chichotu” – pisze Neil. We wstępie przyjaciel ze szkolnej ławki ( Bono był rok starszy, jednak nie zdał egzaminu z języka gaelickiego ( irlandzkiego) i powtarzał klasę, oczywiście w innym znaczeniu tego słowa. Irlandzka szkoła bardzo różni się od naszej) napisał: „ książka straszliwie drze ze mnie łacha, ale jest niezwykle zabawna i bardzo poruszająca. Rozpoznaję siebie w jego prozie, a to nieczęste.”
Bono powiedział dokładnie to, co ja czułam, czytając książkę. Wywołała we mnie ogromny apetyt na czytanie, nie chciałam jej na długo odkładać i pochłonęłam w dwa wieczory. Fascynujące było dla mnie „odbrązowienie” Bono i całego zespołu. Czytałam o irlandzkich chłopakach, takimi, jakimi byli naprawdę, bez zadęcia, z humorem, czasem kpiną lecz niezmiennie po przyjacielsku.
Należę do fanów U2 i uwielbiam Bono, dlatego okładka skutecznie mnie zwabiła. I nie żałuję. Już dawno tak nie uśmiałam się nad żadną książką, poprawiła mi humor, opowiedziała o latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku w Irlandii, gdzie grupa chłopaków toczyła swój bój o zaistnienie na muzycznej scenie.
Ducha książki w pełni oddają słowa ikony tamtych czasów, Johna Lennona: „życie to coś, co się przytrafia, kiedy jesteś zajęty czymś innym.” Tak właśnie życie przytrafiało się Neilowi McCormicowi – przechodziło mu koło nosa, gdy on wciąż marzył… Nie został frontmanem, gwiazdą popu na miarę Bono, lecz odkrył tę niezaprzeczalną prawdę, że „muzyka jest łącznikiem z duszą, bramą do własnego wnętrza” i pogodzony z samym sobą w końcu zaczął żyć, nie przestając marzyć. A Bono skwitował to jednym zdaniem: „ Po prostu czasem każdy musi upaść na ryj – ważne, by umieć się pozbierać.” I o tym jest ta książka ( w skrócie oczywiście).
 O czym jeszcze, prócz „ciernistej” drogi McCormica opowiada „Killing Bono”? Na przykład o tym, za co Adam został usunięty ze szkoły, jakiego światowego przeboju i artysty zupełnie nie kojarzył Bono ( o wstydzie!) i jak z tego wybrnął, jak wizyta papieża Polaka w Irlandii „przeszkodziła” karierze braci McCormick i w którym momencie Neil postanowił „zabić” Bono ( a ja zupełnie się temu nie dziwię!).
Wszystko jednak kończy się dobrze, przyjaciele pozostają przyjaciółmi, a książkę z poczuciem dobrze spędzonego czasu z uśmiechem odłożycie na półkę. Lecz nie musi to być koniec tematu, jest bowiem inna książka o Bono i U2, którą można czytać wciąż od nowa, od początku do końca i na wyrywki, kiedy tylko zapragniemy odpocząć z książką i muzyką ukochanego zespołu: Andrea Morandi. U2. The name of love.” Sprawdziłam i polecam. Niesamowita! Obie otrzymują ode mnie maksymalną liczbę punktów. Strzał w dziesiątkę i wspaniała rozrywka. Zwłaszcza dla fanów U2.