Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 7 sierpnia 2014

SAMOTNY KRZYŻOWIEC. MIECZ SALOMONA.



Współczesny świat bardzo potrzebuje rycerzy, zwłaszcza takich, jak Roland de Montferrat, zwany Czarnym Rycerzem: „Miał czarną zbroję, czarny koń/Skry pod nim z chrap rozsiewał…” - pisał Leopold Staff w Pieśni o zdobywcy Słońca, zacytowanej w książce. Gdy czytamy o nim po raz pierwszy, widzimy „rumaka, którego dosiada barczysty, młody mężczyzna, odziany w prostą, czarną tunikę (…) wysforował się już w wyścigu o całą długość konia. Jechał spokojnie, lekko siedząc w siodle (…) jego sylwetka zdawała się zrośnięta z bojowym ogierem. Niedbale ominął skałę i jechał dalej, nie zwalniając, ale też nie poganiając rumaka, który był smoliście czarny, bez jednego białego włoska, poza małą gwiazdką na czole i nie pozwalał się dosiąść nikomu, prócz swojego rycerza.”
Czarna zbroja, czarny ogień, bolesne wspomnienie ukochanej kobiety, mężne serce, romantyczna dusza, odwaga i szlachetność – oto niektóre z przymiotów bohatera powieści autorstwa Marka Orłowskiego, której fabuła rozgrywa się w Ziemi Świętej u schyłku XII wieku. W tom pierwszy wprowadza nas mapa z datą 1187 rok. Rozdziały poprzedzają cytaty z Biblii Tysiąclecia, a w tekście pojawia się mądrość proroków: „Świat to tylko gra cieni prawdziwych zdarzeń i czynów. Nic nie jest takie, jakim się wydaje, nasze oczy są ślepe, a uszy głuche.” Trudniejsze określenia wyjaśniają nieliczne przypisy. Na końcu nota historyczna i podziękowania autora, skierowane do przyjaciół. Jest także, co czytać. Książka – tak jak lubię – obszerna, 361 stron, przy niezbyt dużej czcionce. Miękka, łatwo się otwiera.
Okładka nie kłamie: Samotny krzyżowiec w czarnej zbroi, którego płaszczem targa pustynny wiatr, piaskowe tło, ociekający krwią miecz, smutne spojrzenie mężnych oczu i widniejący na piersiach krzyż, przenosi nas w ten odległy czas.
Język powieści ujmuje lekkością opisu i soczystością porównań, których obrazowość nasuwa na myśl strofy wierszy. Wokół morze krwi, szczęk mieczy i śmierć, lecz za sprawą Czarnego Rycerza, dostrzegamy uroki krajobrazów, czujemy na twarzy morską bryzę, powiew wiatru we włosach lub palący skórę upał. Odbieramy powieść wszystkimi zmysłami. Pióro autora sprawia, że słyszymy, widzimy, czujemy i smakujemy.
Niezwykle sugestywny sposób przedstawiania fabuły jest niewątpliwie jedną z zalet tej powieści. Inną jest to, że autor doskonale zna się na tym, o czym pisze i ma ogromną wiedzę. Z wręcz pedantyczną dokładnością opisuje zbroję, końską uprząż, budowę statku czy ubiór swoich bohaterów, lecz robi to w tak subtelny sposób, że wiedza, którą nam przekazuje, nie ciąży w książce, nie zanudza, lecz przeciwnie, sprawia, że z przyjemnością ją przyswajamy.
Wiele jest w powieści elementów baśniowych, zaczerpniętych ze starych legend i przepowiedni: proroczy sen króla Salomona, Arka Przymierza, skarby świątyni, przepastne jaskinie, tajemnicze przejścia, nieustępliwi strażnicy i klątwa miecza, który „w chwili, gdy król weźmie go do ręki, opęta go pradawna magia. Moc miecza otworzy bramę czasu i powrócą ci, którzy przed wiekami władali tą ziemią. Ich synowie zbyt długo już czekają na ten dzień”.
Tematyka, którą podjął autor – wojny krzyżowe, zbrukana krwią Ziemia Święta, chrześcijanie i Saraceni, zakony i ich mroczne tajemnice – nie jest najłatwiejsza, lecz w tej książce przyswaja się ją niezwykle łatwo i przyjemnie. Myślę, że sięgnąć może po nią każdy czytelnik, którego interesuje historia. Opisy bitew są krwawe i brutalne, lecz mistrzowski opis o którym wspomniałam wcześniej, ten dyskomfort nam równoważy. Tyle samo na kartach powieści piękna, co brzydoty, nienawiści, co szlachetności, cierpienia z przegranej, co radości ze zwycięstw. Furia bitew, przeplata się z łomotem końskich kopyt i ciężkimi krokami piechurów: „Kopyta rumaków wybijały wściekły werbel na piaszczystej drodze.”, „ Widzom stojącym na stokach cytadeli jeźdźcy zdawali się nie więksi od dwóch żuków”. Czasem owieje nam skronie morska bryza bądź górski wiatr. Wojownicy Allacha krzyżują miecze z  „demonami Templum.” Czarny Rycerz walczy samotnie: „Walczę z wrogami Krzyża, ale nie lubię słuchać poleceń. Jak wolny ptak na niebie, który leci dokąd chce, tak i ja zwykłem kierować swoim losem.  Nade wszystko bowiem cenię sobie wolność” – mówi.
Po książkę tę mogą z powodzeniem sięgnąć także panie, pod warunkiem, że gustują w tego typu „męskiej” literaturze. Młodzież nie powinna się zniechęcić, bowiem w mediach czy Internecie, sto razy więcej brutalności niż tutaj, a przy okazji można się czegoś pożytecznego dowiedzieć, na przykład: jak powstawały zakony krzyżowe, kto rządził Królestwem Jerozolimskim, kim był Saladyn, Baldwin, czy Hugo de Payens, jaką regułą kierowali się w życiu codziennym Templariusze, skąd wzięły się plotki o ich wielkim bogactwie i jak wyglądała Arka Przymierza, czy tak, jak opisuje ją Druga Księga Mojżesza?: „Zrobię tę skrzynię z drzewa akacjowego, dwa i pół łokcia długą, półtora łokcia szeroką i półtora łokcia wysoką… Do tej skrzyni włożysz Świadectwo, które Ci dam…Oto jest skarb nad skarbami! Oto Tajemnica Świątyni!”
Uważam, że „Samotny krzyżowiec”, to bardzo udany debiut. Gdybym tej informacji nie przeczytała na okładce książki, byłabym przekonana, że Marek Orłowski, pasjonat jeździectwa, sportów wodnych, turystyki górskiej, mediewistyki i zabytkowej broni, jest od dawna uznanym autorem wielu książek. Wszystko jednak zmierza w tym kierunku. „Miecz Salomona” to pierwsza część naprawdę wartego uwagi cyklu powieściowego z Czarnym Rycerzem w roli głównej. Wszystkie wyżej wymienione pasje, wiedza i zainteresowania autora, znalazły ujście na kartach tej książki. Mam nadzieję, że kolejne tomy powieści, utrzymają wysoko ustawioną przez Marka Orłowskiego poprzeczkę. Czekam z niecierpliwością na następne i gorąco wszystkim czytelnikom polecam.

Za możliwość przeczytania książki, dziękuję Wydawnictwu Erica.


poniedziałek, 4 sierpnia 2014

TALIA NIEZWYKŁYCH POSTACI II RP



„Lata dwudzieste, lata trzydzieste…”, rozkwitają na kartach książki Jerzego Chociłowskiego, jak w słowach znanej piosenki. Ciekawostki  i postaci przedwojennej Polski,  zrodzone – jak pisze autor – „ z zaciekawienia czasem dojrzałej młodości moich rodziców, a także z jesiennego sentymentu do lat własnego dzieciństwa.” Jak rozłożona na stoliku talia kart, prezentują się niebanalne życiorysy aktorów, pieśniarzy, sportowców, polityków i niezwykłych osobowości dwudziestolecie międzywojennego.
Jerzy Chociłowski, dziennikarz, publicysta i tłumacz, autor książek reportażowych, limeryków i opowiadań, posiada porywające pióro. Pisze o rzeczach zwyczajnych, bardzo interesująco i nie zanudza ani na chwilę. Przedstawia obraz życia zawodowego i prywatnego, sukcesów i perypetii, romansów i rozstań, szczęśliwych i tragicznych wyroków losu.
Książka napisana lekko, czytelnie i bardzo ciekawie. Czarno-białe fotografie ilustrują każdą opisaną postać. Pierwsze skojarzenie, już po wstępnym przekartkowaniu książki: Ulubiony program telewizyjny z doby PRL – u, który uwielbiałam oglądać, jako dziecko - „W starym kinie.” Coś wspaniałego! Oglądane wówczas filmy bawiły mnie i wzruszały, piosenki wykonywane przez Eugeniusza Bodo, z tym jego niepowtarzalnym uśmiechem, czy przez Ordonkę, Kiepurę i wielu innych. Uwodzicielski Aleksander Żabczyński, przezabawna Mieczysława Ćwiklińska, piękna i zawsze smutna Jadwiga Smosarska… Ech!
Może to wydawać się niektórym dziwne, ale ja naprawdę to uwielbiałam, jako bardzo młoda osoba i ta fascynacja tamtym czasem, pozostała we mnie do dziś. Młodość moich dziadków i pradziadków rysowała się tak barwnie, pięknie, ciekawie…i chociaż wiem, że to jedynie półprawda, to jednak czar dwudziestolecia wrócił do mnie w tej książce:„ piosenką, sukien szelestem, błękitnym cieniem nad talią kart…”.
Moje prywatne spostrzeżenie: wszyscy niemal bohaterowie książki, byli niezwykle długowieczni, tzw. przedwojenny materiał, pełni życia i trochę szaleni. I druga uwaga: dzisiejsi tzw. celebryci, wypadają przy wszystkich postaciach opisanych w tej książce, pospolicie i nieciekawie. Zdecydowanie wolę tych z przeszłości.
Książka poruszyła we mnie same dobre wspomnienia. Zaczytałam się i nie odłożyłam, dopóki nie skończyłam. Wciąż przeglądam fotografie i uśmiecham się do wspomnień. Cieszę się, że trafiła w moje ręce. Można stale do niej wracać. W mojej biblioteczce stanie na honorowej półce ulubionych.
„Talia niezwykłych postaci II RP”, została starannie wydana: twarda oprawa, układ życiorysów, jak w talii kart: piki to aktorzy, kiery – politycy, kara - pisarze, trefle – sportowcy i dwa jokery. 348 stron przyjemności czytania. Gorąco polecam wszystkim miłośnikom czasu minionego, zwłaszcza tego miedzy wojnami, o którym Boy pisał tak: „ Szczęście tak wielkie ( odzyskana wolność), że uświadomiwszy je sobie po przebudzeniu, ma się ochotę tańczyć w nocnej koszuli po pokoju.”
Ode mnie 10/10. Za możliwość jej przeczytania, dziękuję wydawnictwu Erica.



ANIOŁ ŚMIERCI



Tytuł oryginału zekranizowanej powieści argentyńskiej pisarki i filmowca Lucii Puenzo, brzmi „Wakolda”. W polskim przekładzie, zarówno Wakolda, jak i Herlitzka, to imiona lalek dwóch bohaterek powieści, którymi opatrzono dwie kolejne części książki. Lalki, tak różne od siebie, jak ich bohaterki, stanowią istotny element tej mrocznej, chociaż bardzo realistycznej powieści. „Herlitzka była wierną, porcelanową repliką sześciomiesięcznego bobasa. Miała idealne wymiary. Wakolda miała długie czarne włosy sięgające kolan. Wykonana została z drewna i ubrana w ręcznie robioną tunikę. Czarne oczy zdradzały Indiańskie rysy.” Lilith i Janka wymieniają się lalkami, w domku na Pustyni Patagońskiej. Janka i jej rodzina, to Indianie. Autorka wplotła w fabułę wątek związany z tragicznymi dziejami Indian Mapucze.
Tytułowym bohaterem powieści, jest zbrodniarz wojenny Josef Mengele, opętany manią czystości rasowej. Hitlerowska wykładnia nadludzi, wybrańców, niemal bogów, była jego osobistą religią. W nią tylko wierzył i ona stanowiła istotę jego życia: „ Niech będzie błogosławiona wiara tych, którzy mają odwagę zmieniać oblicza świata, podążając za swoimi przekonaniami. Nie jest  łatwo dźwigać brzemię bycia reprezentantem największej i najczystszej z ras – mawiał.
Anioł śmierci, to zbyt łagodne określenie bezwzględnego naukowca, był on bowiem demonem śmierci, diabłem w ludzkiej skórze, chociaż jego powierzchowność wielu zmyliła. Był tak pewny siebie, że pozostawił prawdziwe imię i nazwisko w czasie, gdy trwał pościg za wojennymi zbrodniarzami. Z pozoru małomówny, lecz uprzejmy mężczyzna, podający się za specjalistę od genetyki, umiał wkraść się w łaski rodziny, na której dzieciach eksperymentował. Od mężczyzny bije jakiś dziwny chłód, lecz jednocześnie wzbudza zaufanie i fascynuje. Czarujący potwór w ludzkiej skórze, uciekając po wojnie, przed sprawiedliwością dziejową, spotyka na swojej drodze rodzinę, która zatrzymuje go w miejscu. Jest nią zafascynowany i bez względu na wszystko, ryzykuje swoją wolność, by tak jak robił to przez całe swoje życie, eksperymentować na żywym organizmie. „Wierzył, że jest w stanie genetycznie zaprogramować, stworzyć mieszkańców całego narodu (…) Nie na próżno zainwestowano w niego miliony. Zainwestowano w czystą krew i wyjątkowe geny. Wojna bowiem, toczyła się właśnie między czystością a mieszanką.”
Po długiej i niebezpiecznej podróży, wspólna, nieplanowana podróż Niemca i rodziny, która go interesuje, zamienia się we wspólne mieszkanie. Tajemniczy dystyngowany Niemiec, umiejętnie zastawia sidła na swoje wymarzone doświadczalne króliki. Fascynuje go zwłaszcza „ ciemnoskóra Lilith. Gdyby nie wzrost, byłaby perfekcyjnym okazem. Miała blond włosy i niebieskie oczy. Miała geny aryjskie, jednak nie zatraciła cech zwierzęcych. W rezultacie przypominała złowieszczą postać, mityczny twór, coś na kształt nimfy i chochlika.”
            Autorka trochę przewrotnie nadaje dziecku ( potencjalnej ofierze zbrodniarza) imię demona ciemności, która swoim zachowaniem przypomina „ zmysłową diablicę, ucieleśnienie nieposłuszeństwa, pokusy grzechu i pragnienia.” Zło w tej książce nie jest samym złem, lecz niepojętą fascynacją, na granicy strachu, budzącego się erotyzmu i przenikania humanitaryzmu, lekarskiej wiedzy, ludzkich zachowań kata, który w swoim postępowaniu, widzi jedynie wieczną misję ratowania świata, przed splugawieniem istotami nieidealnymi. Miałam wrażenie, że jest to także pewien rozrachunek autorki z własnym krajem, który stał się oazą spokoju, bezpieczeństwa i dobrobytu, dla zbrodniarzy wojennych.
Książka nie jest obszerna, w moim przypadku była to jednodniowa lektura ( 283 strony), duża czcionka ułatwia czytanie. Fabuła wciąga, język jest obrazowy, wręcz scenariuszowy. Ekranizacja z pewnością równie dobra jak książka. Lucia Puenzo, uznana za jedną z 20 najlepszych pisarzy z kręgu języka hiszpańskiego, podjęła bardzo trudny temat, lecz umiejętnie przełożyła go na język zarówno powieści, jak i kina. Polecam. W mojej dziesięciopunktowej skali, „Anioł śmierci” zasługuje na siódemkę. Za możliwość przeczytania, dziękuję wydawnictwu Replika. 



BEZCENNY DAR



„Jedyny sposób na to, aby naprawdę czerpać z życia pełnymi garściami”, przedstawił w swojej książce jej niewidzący autor, Jim Stovall. „Bezcenny dar” przeczytały dzięki temu miliony czytelników na całym świecie. Czy potrafilibyśmy napisać książkę, czy choćby uśmiechać się radośnie i cieszyć życiem, gdyby nagle, tak jak on, przed naszymi oczami zapadła ciemność? Jestem pewna, że w większości przypadków odpowiedź brzmi – nie. Jim Stovall jednak potrafił się odnaleźć i chociaż nie widzi, jest inspirującym i bardzo popularnym mówcą. Spełnia się jako sportowiec ( podnosi ciężary), biznesmen, założyciel i prezes amerykańskiej sieci telewizji narracyjnej, skierowanej do ludzi jak on, niewidomych.
I posiada coś jeszcze: bezcenny dar, o drodze do posiadania którego, jest ta książka. Nie zdradzę, czym jest, lecz zapewniam, że każdy z nas, jest w stanie go zdobyć.
Lektura jest krótka ( 200 stron i duża czcionka), lecz bardzo mądra, ciepła i pełna pozytywnych wibracji. Wolałabym, by została obszerniej rozpisana, lecz widocznie taki był zamysł autora. Jest to książka dla każdego, bez ograniczeń wiekowych od dziecka po staruszka. Uczy, że w życiu najpiękniejsze jest to, co zdobędziemy własną, uczciwą pracą i czym umiemy dzielić się z innymi.
Polecam wszystkim czytelnikom. Ode mnie 7/10. Uwielbiam książki, z których można wynotować piękne fragmenty i do których można wracać. „Bezcenny dar”, to po prostu książka o tym, jak pięknie żyć. Wspaniała na drobny prezent, chociaż cena okładkowa – moim zdaniem – zdecydowanie za wysoka. Za możliwość przeczytania, dziękuję wydawnictwu Replika.

Złote myśli wynotowane z „Bezcennego daru”:

Zajrzyj w głąb duszy Twojego bliźniego i nakłoń ku niej nie tylko ucho, ale serce i wyobraźnię; nasłuchując z cichą, niecierpliwą miłością.

Podróż może być długa lub krótka, lecz aby mogła się rozpocząć, trzeba kiedyś zrobić ten pierwszy krok.

W ostatecznym rozrachunku człowiek znany jest wyłącznie z tego, jaki wpływ wywiera na innych.

Kto kocha swoją pracę, nigdy nie uskarża się na swój los.

Pieniądze są tylko narzędziem, które można wykorzystać w dobrym lub złym celu, albo też nie skorzystać z niego wcale.

Prawdziwym bogaczem jest ten, kto gromadzi nie złoto, lecz przyjaciół.

Nauka to podróż, którą odbywamy przez całe życie, nieustannie odkrywając nowe cele.

Problemów możemy uniknąć jedynie dzięki rozsądkowi, rozsądku zaś uczymy się właśnie w obliczu problemów.

Niektórzy mają wspaniałe rodziny. Inni muszą je dopiero znaleźć lub stworzyć. Być członkiem rodziny to niezwykły zaszczyt, na który zasłużyć sobie można jedynie miłością. 

Śmiech to lekarstwo dla duszy. Dzisiejszy świat bardzo potrzebuje tego lekarstwa.

Aby śmiało patrzeć w przyszłość, nie trzeba niczego, prócz wiary.

Jedyny sposób na to, aby czerpać z życia pełnymi garściami, to ofiarować część samego siebie innym.

Często pragniemy od życia czegoś więcej. Przyjrzyjmy się temu, co już mamy, a przekonamy się, że nasze życie już teraz jest pełne niezwykłego bogactwa.

Życie w  rzeczywistości składa się z serii pojedynczych dni. Cieszmy się dniem dzisiejszym!

Miłość jest bezcennym darem, a cieszyć się możemy nią tylko wtedy, gdy ofiarujemy ją innym.


SERCE NIE DO PARY. O KSIĘDZU JANIE TWARDOWSKIM I JEGO WIERSZACH



Są książki, które wkradają się w naszą duszę na długo. Ta, jest właśnie jedną z nich. Po jej przeczytaniu, zamyślona, opuszkami palców długo gładziłam okładkę książki z której – unikając naszego wzroku – spogląda zza okularów ksiądz Jan Twardowski. O czym myśli, trzymając w dłoni ołówek, zawieszony nad białymi kartkami zeszytu? Może o swoich przyjaciołach, o których nigdy nie zapominał, piegowatej biedronce, która przysiadła na parapecie okna, czy o dzieciach, które robiły mu wesołe psikusy… Tak, ksiądz – poeta, myślał o wielu podobnych rzeczach a w lipcu i tylko wtedy, pisał nieprawdopodobnie piękne wiersze. Dobre i czyste, jak śnieg. Jak jego dusza, nieustannie w małych rzeczach wychwalająca Boga.
Książka o księdzu Janie, poruszyła we mnie dawno zapomnianą strunę i tak po prostu zachwyciła. Jedną z zalet jest to, że można ją czytać wciąż od nowa, od początku do końca lub w wybranym miejscu. Wywarła na mnie ogromnie pozytywne wrażenie. Już dawno podobnej nie czytałam. Ma serce w tytule i została z sercem napisana. Autor, Waldemar Smaszcz, który znał księdza Jana prywatnie i przyjaźnił się z nim, pisze o nim z ujmującą szczerością, prostotą i ogromnym szacunkiem. Czytając, miałam wrażenie, że to sam ksiądz snuje tę opowieść o swoim dzieciństwie, młodości, dojrzałym życiu, a nawet własnej śmierci.
Wszystko to, co grało w duszy księdza Jana Twardowskiego, odnajdziemy we fragmentach jego wierszy, zamieszczonych w książce, anegdotach z jego życia i unikatowych fotografiach. Analiza wierszy i opis okoliczności, w jakich powstały, została przez autora książki przeprowadzona z taką finezją, że ani na moment, nic nie przesłania samego księdza, jego skromności, talentu i pokory z jaką szedł przez świat. Powiedział nam w nich wszystko, chociaż nadal niewiele…
Nie spotkamy w tej książce żadnych plotek i taniej sensacji, co uważam za jej największą zaletę. Ma jeszcze wiele innych. Jest na przykład, przebogatym zbiorem złotych myśli, celnych puent i zdań, godnych zapamiętania. Książka wzrusza i bawi. Jest bardzo osobista, odsłania zakamarki poetyckiej duszy, ma w sobie wielką nostalgię i tak zwyczajnie, skrywa ogromną tęsknotę za księdzem Janem i jego patrzeniem na świat: Jeśli las – to szumiący/jeśli rzeki – urwiste/a serce na złość ludziom/ i naiwne i czyste.
Przyznaję, że już dość dawno nie czytałam wierszy księdza Twardowskiego. Dzięki tej książce, miałam możliwość ponownego nad nimi zachwytu. I odkryłam, jak bardzo moje postrzeganie świata, podobne jest do tego, jakim widział go ksiądz – poeta.
Poezja, ten szczególny rodzaj rozmowy…” - pisał ksiądz. „ Wiersze przemawiają do pewnych ludzi wrażliwych na wiersze. Ci wrażliwi, mogą być nieliczni, ale ponieważ są wrażliwi, są bardzo ważni, ważniejsi, od licznych niewrażliwych – powtarzał. W ten sposób poczułam się wyróżniona i poczuje się tak każdy, kto zanurzy się w tej książce.
 Cieszę się, że mogłam przeczytać ją w lipcu – duchowym miesiącu księdza Twardowskiego, w którym przyjmował chrzest i święcenia kapłańskie. Wtedy właśnie – „piewca prowincji, jej marzycielskich uroków, śpiewak codziennych baśni – jak pisał o księdzu Twardowskim Józef Czechowicz – wyruszał na wakacje, by pisać swoje wiersze: „To najpiękniejsze, najmilsze dni, podarowane nam przez Pana Boga. (…) To taki czas, kiedy mogę zabrać się za pisaninę. To nie praca, co najwyżej takie pracowite, miłe próżnowanie.” Wtedy modlił się słowami : Daj mi wiersze zwyczajne/w burzy pogodne/takie przez całe życie/niemodne.
 „Serce nie do pary”, może pełnić rolę małej antologii poezji księdza Twardowskiego w naszej biblioteczce. Książka została starannie wydana: twarda oprawa, czarno – białe fotografie, zakładka. Gorąco polecam wszystkim czytelnikom, jestem pewna, że nie będą zawiedzeni. Wspaniała! Ode mnie 10/10. Za możliwość przeczytania, dziękuję Wydawnictwu Erica.

Wiersze i myśli wynotowane z „Serca nie do pary”:

Było po śmierci/świat stał się biały/jak na rozpacze lek/wszystkie me grzechy się rozpłakały/ i ucałował śnieg.

Dobra Nowina, poświadczenie własną postawą głoszonych prawd, niekiedy upomnienie w imię miłości, zawsze i jedynie.

Pomódl się o to, czego nie chcesz wcale.

To, co zrozumiałeś, to już nie jest Bogiem, a więc zaufaj, pozwól Bogu działać w swoim życiu.

Wiersz musi być prosty, pisany własnym językiem, a nie cudzym, bo tylko w takich wierszach można zamieszkać, czuć się dobrze.
Lubię wiersze serdecznie niemodne i szczęśliwie zapóźnione.

U nas zawsze rozpoczyna się kolejna część Dziadów.

Poproście Matkę Bożą, abyśmy po śmierci/ w każdą wolną sobotę chodzili po lesie/ bo niebo nie jest niebem, jeśli wyjścia nie ma.

Poezja to wyrażanie niwyrażalnego.

Pora odejść żal tając, jak iskry niezgasłe/ że mnie ze wsi zabrali, by pokrzywdzić miastem.

Miłość, której nie widać, nie zasłania sobą.

Można odejść na zawsze, by stale być blisko.

Umarli są przy mnie żywi / istnieją skoro ich nie ma.

Można kochać i chodzić samemu po ciemku/ z przyjaźnią inaczej – ta zawsze wzajemna.

Klękam z lampką i wiankiem / z czarnym kloszem sutanny u nóg.

Porzucił swoje zajęcie i poszedł pokłonić się Dzieciątku - ( o Januszu Korczaku).

A jeśli wojna nowa, a jeśli niepokoje…O rzewne, o tajemne paciorki tajne moje.

Na wsi Bóg jest pewny i prawdziwy.

Chcesz mnie zrzucić. Zobaczysz, że ciężej beze mnie - ( o krzyżu).

Bóg mnie uczył poprzez ludzi, których spotykałem.

            Ciemno od tajemnic, strach ile ich było/ ogień i krew na ziemi porytej kulami/ i nagle dobry księżyc i las z jagodami/ dziecko, co na wrzosach twarzyczkę złożyło.

Uświadomienie sobie tego smętnie wiecznego mijania, było dla mnie przeżyciem tragicznym.