Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 2 lipca 2012

Dolina zabójców

„Dolina zabójców. Zamach w Teheranie 1943”, to kolejna powieść wojenno – przygodowa z serii „Batalion Szturmowy SS”. Autor, brytyjski pisarz Charles Whiting, ukrywa się pod pseudonimem Leo Kessler. Nie jest to jedyny pseudonim pisarza. Ze względu na szybkość z jaką pisał książki ( zajmowało mu to miesiąc), wydawcy namówili go, by pisał pod innymi nazwiskami. Sam autor określał je żartobliwie „Pif-paf, krew i strach” (Bang-bang, thrills-and-spills ). Napisał ich ponad 350, w tym 70 książek, z interesującej go literatury faktu. 
 Tematyka książek Whitinga nie jest przypadkowa. W wieku 16 lat, zaciągnął się do wojska. Trwała II wojna światowa. Żołnierskie drogi przyszłego pisarza, wówczas młodego sierżanta, zaprowadziły go do na służbę we Francji, Belgii, Holandii i Niemczech, w których został po wojnie. Po powrocie do rodzinnej Anglii, studiował historię i germanistykę. Zanim rozpoczął karierę pisarską, pracował jako tłumacz. Wiedzę historyczna, znajomość języka i niemieckiej kultury w połączeniu z doświadczeniem szeregowego żołnierza w okopach wojny, ujawniła się w jego licznych powieściach.
W „Dolinie zabójców”, niemiecki oddział szturmowy Strzelców Alpejskich „Edelweiss”, utworzony na specjalne polecenie Adolfa Hitlera, wykonuje misje niemożliwe. Tym razem ich zadaniem jest zlikwidowanie Wielkiej Trójki, obradującej w Teheranie nad dalszymi losami wojny. Historia podpowiada, że próba zmiany losów wojny nie powiodła się i w Teheranie żaden z aliantów nie zginął, jednak niebezpieczna akcja straceńców spod znaku górskiej szarotki każe nam podążać ich tropem. Czy wyjdą cało z kolejnej opresji? Tego nie zdradzę. Zapewniam jednak, że każdy, kto sięgnie po dowolną książkę Leo Kesslera, z pewnością zechce przeczytać pozostałe. I będzie to dobry wybór. Wartka fabuła, zwroty akcji, ciekawe wątki i obrazowe opisy starć, ucieczek, zasadzek, odbywających się w przeważającej części w górskich krajobrazach sprawią, że przyjemnie spędzimy czas. W „Dolinie Zabójców” poznamy ciasne uliczki Teheranu, sprzymierzeńców i wrogów, którzy często zamieniają się miejscami, chart ducha i tężyznę fizyczną bohaterów oraz tajemnice trzech przywódców tamtej epoki: Franklina Delano Roosevelta, Winstona Churchilla i  Józefa Stalina.
Bohaterów „Operacji Leopard” nie sposób nie lubić. Ciekawy zabieg autora, by pokazać wojnę oczami oddziału niemieckiego sprawia, że zaczynamy im kibicować, wbrew rozsądkowi i historycznej prawdzie. Dostrzegamy w nich przede wszystkim ludzi, którzy kochają, cierpią, odczuwają strach, marzą i planują przyszłość, bez względu na mundur, jaki noszą. Dowódca elitarnej jednostki, pułkownik Sturmer, jest żołnierzem, który pomimo wojny, nie zatracił człowieczeństwa. Często zdaje sobie sprawę z bezsensowności wielu działań i buntuje przeciwko pokrętnym prawom wojny. Dla niego niezmiennie najważniejsi są jego żołnierze, dla których gotów jest do największych poświęceń. Odwaga, brawura, ale także przyjaźń i zaufanie, pojawiają się na jej kartach sprawiając, że z przyjemnością śledzimy losy bohaterów i trzymamy za nich kciuki. Oby się udało…
Książka wciąga wartką akcją od pierwszych stron i trzyma poziom do końca, stając się tym samym świetną lekturą na jeden, góra dwa wieczory. Mogą po nią sięgnąć zarówno koneserzy gatunku, jak i czytelnicy, którzy nie czytają powieści wojennych. Scenariuszowy sposób opisywania zdarzeń, zamienia tekst w żywy obraz, przesuwający się przed oczami czytelnika niczym dobry film akcji.
Przyznaję tej pozycji w skali od 1 do 10 – 8 punktów. Świetna w swojej kategorii, należy do czołowych pozycji tego typu. Polecam wszystkim, życząc przyjemnej lektury.


Awantura na moście

„Awantura na moście” Marcina Hybela, to książka z rzadkiego gatunku komedii fantasy. Przenosi nas w świat „w którym było tak błogo, że niektórych aż krew zalewała…” i przyznać trzeba, że tytułowa komedyja wieków minionych, bardzo się autorowi – życiowemu realiście, który świat traktuje z przymrużeniem oka – udała.
Książka przenosi nas w świat, rodem ze świetnego komiksu „Kajko i Kokosz” – przynajmniej takie było moje pierwsze wrażenie. W trakcie czytania przyszły nowe skojarzenia – perypetie zwariowanych i nieszablonowych bohaterów przypominały mi także pewien stary film o zabawnych przygodach niejakiego „Gangu Olsena.” Po raz pierwszy od wielu lat serdecznie się uśmiałam i nie był to śmiech przez łzy. Opowieść wciąga, nie pozawala na nudę i zaskakuje wartką fabułą.
Akcja „ Awantury na moście” rozpoczyna się w pewnym średniowiecznym, słowiańskim grodzie, prowadzi leśnymi ścieżkami do klasztoru Peruna i jego lochami wyprowadza czytelnika na tytułowy most. A tam… oj, będzie się działo! Istna komedia omyłek. A dotrzemy tam, zanim się obejrzymy i będzie nam żal, że to już koniec. Ale po kolei…
Nogradem, włada wnuk założyciela grodu – Gramisz, którego marzeniem jest zainstalowanie w grodzie nowoczesnego monitoringu: „ Specjalnie trenowane papugi, rozstawione po słupach po mieście, robiłyby raban, gdyby tylko dostrzegły jakieś przewinienie.” Metody włodarza, by wydusić z pewnego jąkały ważne informacje, są równie godne polecenia, m.in. zapuszczenie do buzi marudera paru rozwścieczonych pszczół, by rozwiązać mu język. Na uwagę zasługuje syn Nograsza - Alford, wojmił grodu, który przyprawia o ból brzucha - ze śmiechu oczywiście. Sceny w jego wykonaniu są po prostu mistrzowskie: galop na przywiązanej kobyle, graniczące z bohaterstwem czytanie listu od ukochanej Aliwi czy prawdziwie męczeńska wyprawa na randkę. Moimi faworytami, została jednak para staruszków, z pozoru niegroźnych i bezzębnych o imionach Lentak i Melmir, na których zastosowano wiele terapii wstrząsowych typu: małżeńska terapia warząchwią. Podejrzewam, że jeden z nich trafił po onej na okładkę, na której, wbrew podejrzeniom, nie potknęła się niewiasta. Wszak ocalenie skóry przed rozwścieczoną połowicą, wymagało nie lada sprytu… Nocą, znudzeni dobrobytem mieszkańcy Nogradu, zaczną wyczyniać prawdziwie niebezpieczne harce. Stęskniona za ukochanym Aliwia, wzbudzi z martwych pewnego Krawosa. Jej zaborczy ojciec, sugestywnie wyłoży dorastającemu synowi, przewagę fachu kupieckiego nad rycerskim. Rozbójnik Rotupal, opłakujący śmierć brata – rozbójnika, przygotuje niejedną potwornie niebezpieczną ( dla niego) zasadzkę w lesie. Bogobój Kumar opłaci wiernych za wizytę w klasztorze i ześle na siebie nową chorobę, a zakonny pomocnik Jodyk, zdoła po licznych torturach zdradzić kolejną tajemnicę, chociaż na to nie warto chyba liczyć… A może? Ocenić powinien każdy sam.  
„ Awanturę na moście”, polecam tym czytelnikom, którzy mają ochotę z serca i z przepony zwyczajnie się pośmiać. Napisana została ze swadą, przystępnym językiem. Myślę, że rozbawi nawet zatwardziałych smutasów. Swojskie klimaty, moc zabawnych sytuacji i podstępnych knowań, duża dawka humoru i świat na opak – oto jej największe walory. A wszystko odsłania prawdziwie polskie przywary i chociaż obyczaje na pozór z minionej epoki, wydają się czasami dziwnie bliskie i znajome. Świetna lektura zarówno na słoneczną plażę jak i deszczowe wieczory. Przyznaję jej w skali 1 do 10 – 8 punktów. Jest niewątpliwie pośród „komedyj fantasy”, pozycją godną uwagi. Śmiem twierdzić, że przypadłaby do gustu samemu hrabiemu Fredrze i paru innym, wielkim prześmiewcom naszej rodzimej literatury. 280 stron dobrej zabawy. Polecam wszystkim.




Panowie Północy

Bernard Cornwell, jest cenionym na świecie autorem powieści historycznych i thrillerów. Angielski pisarz, na stałe osiadł w USA, lecz doceniono go w rodzinnym kraju. Otrzymał od królowej Elżbiety II Order Imperium Brytyjskiego. Urodził się w Londynie. Matka była Angielką, zaś ojciec kanadyjskim lotnikiem. W dzieciństwie został adoptowany przez angielską rodzinę. Echa osobistych przeżyć, ożyły w jego powieściach.
 Panowie Północy” Bernarda Cornwella, to powieść historyczna i druga część sagi, która ukazała się w ramach serii wydawniczej „Wojny Wikingów”. Część pierwszą sagi, pt. „Ostatnie Królestwo” i część trzecią „Zwiastun Burzy”, łączy główny bohater imieniem Uhtred – wojownik z przeszłością, rozdarty pomiędzy dwoma krajami. Musi wybrać, który znaczy dla niego więcej. Urodzony, jako Bryt, zostaje porwany przez Wikingów. W Krainie Północy przychodzi mu spędzić dzieciństwo. Przybrany ojciec nie daje mu powodów, by przeklinał swój nowy kraj, przeciwnie – jako dorosły mężczyzna walczący przy boku Anglosasów, powróci na Północ, by pomścić jego śmierć. W jego dłoniach Oddech Węża i Żądło Osy – miecze, z którymi staje do bitew i gromi przeciwników – stają się prawdziwie śmiercionośnymi narzędziami.
Tłem historycznym opisywanych wydarzeń jest IX wiek –  stulecie wojennych zawirowań, śmiertelnych starć i tysiąca bitew, po których szala zwycięstwa jedynie na krótką chwilę znajduje się po jednej ze stron: Duńczyków (Wikingów), lub Anglosasów. Poznajemy także czasy raczkującego na Wyspach Brytyjskich kościoła. Duchowieństwo i noszący na swych piersiach znak krzyża udzielni książęta obejmujący tron po wygranej bitwie, niewiele różnią się od otaczających ich barbarzyńców. Chaos wojny, przewalającej się po rozległych, brytyjskich krainach i mrowie ludów, będących dla siebie jedynie wrogami, ukazuje realia tamtych mrocznych czasów.
Wikingowie od lat inspirują pisarzy. Historia wieków średnich na Wyspach Brytyjskich jest również fascynującym tematem i niewyczerpanym źródłem pomysłów. Rzetelność, z jaką Bernard Cornwell uwydatnia brane na warsztat pisarski stulecia, są godne uznania, jednak świat fikcji i bohaterów, którzy prowadzą nas wojennymi ścieżkami z dziwną dla mnie i niezrozumiałą premedytacją, niezmiennie pozbawia duszy. Być może jest to „kobiece” spojrzenie na fabułę, a powieści Cornwella zdecydowanie należą do nurtu „ męskiego postrzegania świata.” Nie każdy, kto sięgnie po tę książkę będzie zadowolony, niemniej jednak warto. Jest to bowiem opowieść o czasach takimi, jakimi były. Autor nie stara się koloryzować ani upiększać wydarzeń. Warunki dyktuje silniejszy bądź bardziej podstępny przeciwnik. Sprawiedliwość wymierzana jest ostrzem miecza i liczona mnogością odciętych głów.
Sięgając po „Panów Północy” należy mieć świadomość, że nie będzie to lektura łatwa. Powieść jest swoistym kompendium wiedzy epokowej, a każda scena czy opis oddana z wielkim pietyzmem. By się w niej rozsmakować, należy czytać ją powoli, bez pośpiechu i delektować się mroczną aurą, którą roztacza nad czytelnikiem. Powędrujemy bowiem do świata utkanego na podobieństwo sieci, gdzie „przeznaczenie jest wszystkim” . Bardzo pomocny będzie indeks terminów geograficznych i mapa, oraz nota historyczna, w której autor wyjaśnia zawiłości walki o władzę, toczącej się na Wyspach Brytyjskich u schyłku IX stulecia.
Biorąc do ręki „ Panów Północy”, miałam szczerą nadzieję na pasjonującą – w moim rozumieniu - lekturę. Okładka, w zimnych odcieniach błękitu, charakterystyczna łódź morskich rozbójników i krążące na tle ośnieżonych szczytów ogromne ptaki, nastawiły mnie czytelniczo bardzo pozytywnie. Nie poczułam jednak dreszczu emocji. Powieść rządzi się swoimi prawami i pomimo tego, że autor doskonale zna historię, nie potrafi – z całym szacunkiem – budować świata fikcji, a to jest w moim odczuciu, grzech główny, który popełnia. Nie czułam się ani trochę porwana w wir wydarzeń, tak jak lubię, jednak ze względu na walory historyczne i wierne przedstawienie realiów epoki, przyznaję jej w skali 1 do 10 – 7 punktów. Nie jest „porywająca”, ale godna uwagi. Dla wielbicieli pisarstwa Bernarda Cornwella.